Warszawa, miasto upadłe. Miejsce, gdzie łatwo się zgubić w uliczkach, myślach i używkach. Gdzie wygoda pokonuje moralność, a beznadzieja powoduje niezadowolenie. Właśnie tak kreowana jest stolica, ale zgnilizna rozprzestrzenia się na całą Polskę, na cały świat.
Bohater Górskiego to człowiek wiecznie niezadowolony, wiecznie będący na nie, choć swojego zdania nie wyraża głośno. Czasami jego kpina prowokuje przemyślenia, jakie do mnie trafiają („Quasi-patrioci. Zatopieni w kłębach dymu wymierzają swoją sprawiedliwość. Żywi ludzie nie mają dla nich żadnej wartości, choć zmarłym oddają cześć.“), ale zwykle drażni i odpycha. Nieprzyjemny główny bohater dobrze skonstruowany to jednak wciąż podkładka po dobrą powieść, ale Franek budzi we mnie sprzeczne uczucia. Jest zbyt na dystans ze mną, zbyt niekontrolowanie się miota. Jakby sam autor stracił nad nim kontrolę. Prowokuje to powstawanie scen, które niczego nie wnoszą. Mało tego! Są po prostu nieciekawe, nieatrakcyjne z mojej perspektywy. Z reszty scen wyłania się natomiast człowiek zagubiony, który nigdzie nie czuje się dobrze. Porzuca własne ideały na rzecz stabilnej pracy z dobrymi pieniędzmi, milczy, gdy komuś dzieje się krzywda, jest fatalnym przyjacielem, bo zbyt skupia się na sobie, a do kobiet raczej ma podejście czysto fizyczne. Krytykuje państwo, krytykuje ludzi, nie do końca lubi siebie, zachowuje się egoistycznie, preferuje postawę wyższościową. Jego cięte przemyślenia nie oszczędzają nikogo, nawet samego siebie, ale jednocześnie nie raz i nie dwa postrzega siebie jako kogoś lepszego. Jest pełen sprzeczności w sposób celowy, ale nieuporządkowany.
Fabuła kreci się wokół porzucenia ideałów i desperackiej próbie odzyskania ich. Brzmi to ciekawie, ale Górski sięgnął po wyolbrzymienie i absurd, czyli metody, jakie lubię, ale które tym razem mnie nie przekonały. W dodatku było kilka scen, które nic nie wnosiły. Lub które odebrałam jako pseudointeligentne paplanie. Takie, co to do kogoś może trafić, ale mi pachnie czymś tanim i nie dopracowany.
Co za tym idzie — język kojarzy mi się z ciemnym przejściem między budynkami, gdzie walają się śmieci i śmierdzi moczem. Tworzy klimat, jest dosadny, ma uderzać i szokować, ale bywa przekombinowany. Dla mnie był nieatrakcyjny, po prostu. I nie chodzi o jego szczerość, bo to oceniam na plus, a wszystkie zdania, gdzie patetyczność miesza się z obskurnością. To trochę tak, jakby czytać poetyczne porównania na obdrapanej ścianie, gdzie więcej brudu niż farby. Gdyby zostało to dobrze przedstawione, byłoby super, ale mnie autor nie przekonał.
Mam bardzo mieszane odczucia odnośnie debiutu Rafała Górskiego. Walczyłam ze sobą, by czytać dalej. Walczyłam, bo uznałam, że warto, ale potrzebowałam miesięcznej przerwy w czytaniu, by w końcu dotrzeć do ostatniego zdania. A końcówka i tak okazała się być dla mnie zbyt uciążliwa. Podobała mi się wiwisekcja społeczeństwa, uwagi odnośnie polityki i bolączek życia, krytykowanie prawicy, ale jednocześnie bycie fatalnym głosem lewicy. Tyle że jak dla mnie to słaba powieść. Zgaduję, że Górski miał być nowoczesnym głosem krytyki, ale zupełnie do mnie nie trafił. A szkoda.
(TW i słów, których używać nie powinniśmy, wymieniać nie będę, bo tym razem wraz z zaczęciem lektury, sami bierzecie za siebie odpowiedzialność)