Jim jest spokojnym, niewadzącym nikomu czternastolatkiem. No, prawie nikomu. Z powodu lekkiej nadwagi stał się ulubionym obiektem ataków trzech największych łobuzów w szkole- Jaydena, jego brata Braydena, na czele z Tylerem. Samotny Jim nie wie, jak się bronić przed coraz agresywniejszymi atakami. Los zsyła mu jednak sprzymierzeńców- przyjaciół Aarona i Gavina, a później również Madelyne, także wyśmiewaną przez rówieśników. Jim czuje się bezpieczniej w swojej nowej grupie, choć prześladowcy nie odpuszczają, przenosząc swoje zainteresowanie na pozostałą trójkę. Jedno przypadkowe spotkanie z istotą każącą się nazywać Gulu sprawia, że liczba wrogów Jima zaczyna drastycznie maleć. Przez ich małe miasteczko przechodzi istny kataklizm, pozostawiający po sobie krwawy ślad. Od zagryzienia przez psy sklepikarza, po tragiczny wypadek na drodze. Gulu bowiem nie zna litości i ukarze wszystkich tych, którzy w jakiś sposób nękali Jima.
Żadne modlitwy już nie pomogą.
Nie spodziewałam się, że ta książka to takie tomiszcze! Oczywiście, wcześniej nie sprawdziłam nigdzie ilości stron, więc miałam -dosłownie- ogromną niespodziankę, gdy przybyła. Prawie 800 stron! Coraz rzadziej trafiają mi się takie "bogate" pozycje, standardem jest raczej 300- 400 stron, czasem 500. Ale im większa lektura, z tym większym apetytem do niej podchodzę. W końcu COŚ musi ją wypełniać, prawda? A skoro autor pokusił się o takie rozpisanie historii, to znak, że niczego w niej nie powinno zabraknąć. Ale, ale! Może się też okazać, że czegoś jest za dużo...
Jak już wspomniałam, Gulu... ma prawie 800 stron. Na początku poznajemy Jima, jego sytuację szkolną, dostajemy dokładny opis tego, jak dręczą nastolatka jego prześladowcy. Fakt, który jest wspominany w wielu książkach: jesteś inny? Nie pasujesz do wzorca ideału? Cóż, nie ma dla Ciebie miejsca wśród naszej szkolnej społeczności, jesteś więc skazany na samotność, na szykany, BO JESTEŚ INNY. I nawet nie chodzi o to, że ktoś ma inny styl ubierania się czy inny kolor skóry. Wystarczy być po prostu człowiekiem grubszym, może mieć intensywniejszy trądzik (no sorry, w okresie dojrzewania to nie jest jakieś rzadkie zjawisko), może wolisz książki od szlajania się po barach. Jesteś inny, nienawidzimy Cię, koniec kropka. Taka nierówność zawsze mnie denerwowała; sama nigdy tego nie odczułam, ale domyślam się, jak musi czuć się człowiek dzień w dzień nękany. I tak opis tych złych zachowań, wszelakich ataków, ciągnie się gdzieś do strony... trzysetnej. Po drodze nasz główny bohater poznaje swoich nowych kumpli (i kumpelkę), zaś autor rozdziela kolejne strony między opisy ich zabaw, a kolejne szykany. Do jakiejkolwiek akcji dokopujemy się gdzieś w okolicach wspomnianej właśnie strony z numerem 300, może 250. Pan Throne nie szczędził opisów postaci, okolicy czy domowej sytuacji. Miałam wrażenie, że nigdy nie dotrę do tajemniczej postaci Gulu i nawet przez chwilę chciałam zakończyć moją przygodę z tą historią, ale wytrwałam. I później poszło już z górki, gdyż wreszcie zaczęło się coś dziać. Uwierzcie, nie jestem przeciwniczką rozbudowanych opisów wszystkiego (przetrwałam to w Nad Niemnem, zresztą u Stephena Kinga też jest to dość częste zjawisko), ale w tym przypadku przez chwilę pomyślałam, że autor chciał na siłę rozwijać każdą myśl, byle pozycja "uzbierała" dużo stron. A moim skromnym zdaniem cała historia obeszłaby się bez tak rozległego wstępu.
Tytułowy Gulu... cóż. Istota, o której nie wiemy nic. No, może tylko tyle, że spełnia marzenia (choć dość makabrycznie). Szkopuł w tym, że pan Throne poświęcił mnóstwo miejsca na opisanie nękania, przyjaźni, etc., a dla samego Gulu nie zostało już nic. Ot, krótkie spotkanie z Jimem, potem możemy go ujrzeć podczas krwawych scen i to wszystko. A to właśnie miało być najciekawsze! Jim jako ten, który doprowadził do tego piekła, w ogóle nie zainteresował się tym, kim ta istota tak naprawdę jest. Dopiero przy którymś tam morderstwie (a trochę ich było) "załapał", że Gulu zabija jakoby z jego polecenia. Nie starał się tego zrozumieć, zatrzymać, no nie zrobił po prostu nic. Widzimy tylko zachodzące w nim powolne zmiany- ogień, który płonie w jego oczach, satysfakcję, że to on teraz jest tym wygranym. Z ofiary bardzo szybko sam stał się oprawcą.
Mimo przydługiego wstępu i braku rozwinięcia części właściwej (a może dokładniejszego przedstawienia czytelnikowi Gulu) ten utwór czytało się w miarę szybko (jeżeli oczywiście przebiło się przez pierwsze 300 stron). Autor nie próżnował odnośnie morderstw, opisywał je również bardzo dokładnie, dzięki czemu odbiorca mógł poczuć grozę sytuacji. Już wiedzieliśmy, że z Gulu nie ma zmiłuj, a jeżeli zrobiliśmy coś nie tak, to zaserwuje nam niezłą masakrę.
Gulu. Pamiętne lato kończy się z jednej strony wybuchowo, z drugiej... nijak. Nie wiemy, czy ta istota po zlikwidowaniu ostatniego wroga Jima po prostu sobie odpuści i poczeka na kolejnego łatwowiernego człowieka, czy może -nie wiem- wyssie duszę z tego, który go przywołał? Czy obróci się przeciwko niemu? Czy będzie mordował wszystkich po kolei za najdrobniejsze przewinienie wobec głównego bohatera? Będzie jak jego szatański pies stróżujący? Nie wiem. I pewnie się nie dowiem.
Tego właśnie mi brakowało do pełni szczęścia mola książkowego- rozwinięcia wątku Gulu. Teraz mogę się wszystkiego tylko domyślać, a i jak na to dostałam zbyt mało informacji. Pan Throne za bardzo skupił się na opisie codzienności Jima, odpuszczając sobie wątek, który mógł skusić niejednego czytelnika. Jako że nasz polski autor ma dobre pióro, to wierzę, że kolejne jego książki będą coraz lepsze.