…myśmy nie stworzeni do aren, tylko do nauki i modlitwy. Nie do śmierci, a do życia. Nie do podłości, rozpusty, hańby, tylko do godności, szacunku i bojaźni Bożej. Walczymy jak pielgrzymi napadnięci przez zbójów. Kamieniem, kijem, procą. Jak Dawid przeciw Goliatowi. (str. 255)
Minęło już ponad 10 dni od premiery najnowszej książki Macieja Płazy zatytułowanej „Golem”. Do dzisiaj, recenzji w internecie właściwie brak. Przypuszczam, że „Golem” mógł wprawić wielu w dezorientację. Poniżej, w mojej recenzji opartej na lekturze książki i obejrzeniu prawie godzinnego wywiadu z autorem na FB wydawnictwa W.A.B., w którym wyjaśnił większość moich wątpliwości, spieszę z wyjaśnieniem powyższego przypuszczenia.
Gdy świeżo wydany „Golem” znalazł się w moich rękach dzień po premierze, zachwyciła mnie okładka z doskonale dobranym obrazem i efektownym foliowaniem wzoru magen Dawid - gwiazdy Dawida. Ponadto, czcionkę i marginesy, które zastosowano w książce zaliczyłabym do optymalnych. Kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać po twórczości Macieja Płazy, zdobywcy wielu prestiżowych nagród, nie miałam z nim wcześniej styczności, ale mój entuzjazm znacząco wzrósł widząc piękne wydanie.
W powieści „Golem” przedstawiono fikcyjne sztetl - miasteczko, gdzie dzielnica żydowska jest dwa razy większa od gojskiej - nieżydowskiej, położone w niezbyt dużym oddaleniu od autentycznego podolskiego Rohatynia, bardziej nowoczesnego, bo ze stacją kolejową.
W tej okolicy zjawia się główny bohater, ośmielę się go nawet określić kluczowym, wyrośnięta ponad miarę niema i kulejąca istota w stroju religijnego chasyda. Od pierwszych stron bacznie przygląda się otoczeniu, którego opis zawiera wiele interesujących szczegółów dotyczących obyczajów, warunków, zasad funkcjonowania i koegzystowania miejscowej społeczności. Wprowadzenie to, poza nieco upiornym bohaterem, jest dość sielankowe w odbiorze, przyroda z tarniną, jagodami i wróblami niczym u Elizy Orzeszkowej, do momentu, gdy autor zaczyna się zatapiać w realiach życia podolskich chasydów. Wtedy to, nadchodzi nie potok, ale tsunami słów z języka jidysz i starotestamentowego języka hebrajskiego. Nie ma przed nimi ucieczki. W mojej ocenie, zabieg ten wypadł jednocześnie wspaniale, jak i tragicznie w skutkach. Stylizacja językowa w „Golemie” jest całkowicie uzasadniona, wręcz konieczna. Niestety, z jakiegoś powodu Maciej Płaza, nie zdecydował się na użycie przypisów, o czym wspomnę ponownie w dalszej części recenzji. Obawiam się, że wielu czytelników, może zaprzestać lektury przed setną stroną, gdyż poczują się jak dziecko we mgle. Ze swojej strony, zachęcam do niepoddawania się i wytrwania w lekturze. W drugiej połowie autor nie był konsekwentny w rzucaniu czytelnikom kłód pod nogi, co nie ukrywam, budzi we mnie duże zdziwienie.
„Golem” od pierwszych stron obfituje w szkice, wzmianki o świętach żydowskich i związanych z nimi tradycjach. Co ciekawe, „Golem”, podobnie jak „Chłopi” Władysława Reymonta, rozpoczyna się jesienią. Maciej Płaza wybrał początek roku 5671 według kalendarza żydowskiego. Dzień, w którym główny bohater zjawia się w miasteczku to 11 tiszri 5671 roku czyli 14 października 1910 roku. Wybór tej daty pozwolił autorowi na zasygnalizowanie istnienia świąt Rosz Ha-Szana – Nowy Rok Żydowski oraz Jom Kippur – Dzień Pojednania, Dzień Pokuty. W wywiadzie, o którym pisałam na początku, autor wspomniał, że zgłębianie tematyki ujętej w książce, stanowiło dla niego osobliwą podróż i pragnie zachęcić do niej czytelników. Chciałby, aby zainspirowani jego książką zgłębiali kulturę żydowską w oparciu o dodatkowe źródła. Wypowiedź ta sprawiła, że wyzbyłam się części wątpliwości co do pozostawiających niedosyt, średnio rozwiniętych opisów świąt. Ujęte w książce miesiące jesienne, zimowe i wiosenne w tradycji żydowskiej obfitują w najważniejsze święta, jednocześnie najbardziej interesujące ze względu na kultywowane zwyczaje. Maciej Płaza zadbał o to, aby wspomnieć o większości z nich. Powieść kończy się na wiosnę w okolicy żydowskiego święta Pesach i chrześcijańskiej Wielkanocy, pod koniec miesiąca nisan 5671 roku czyli w końcówce kwietnia 1911 roku.
Poza nawiązaniami do fascynujących świąt żydowskich, Maciej Płaza zawarł w „Golemie” mnogość pięknych cytatów z Biblii, kładąc ogromny nacisk na Księgę Psalmów - Tehilim i Pieśń nad Pieśniami – Szir Ha-Szirim. Jeden z talentów głównego bohatera stanowi fakt, że myśli, bo nie mówi, fragmentami z psalmów. Cudowna koncepcja, ale i w tym przypadku autor nie zdecydował się na opracowanie przypisów lub przynajmniej na użycie kursywy, a jedynie w posłowiu zdawkowo wspomniał z czyich tłumaczeń Biblii skorzystał. Finalnie, podczas lektury trudno stwierdzić, które słowa pochodzą od Macieja Płazy, a które od Boga, bądź królów Dawida i Salomona. Pomijając lojalność wobec czytelników, Najwyższego, tłumaczy Czesława Miłosza i Izaaka Cylkowa, wydaje mi się to być przede wszystkim, niezbyt fair wobec ludzi, którymi inspirował się autor pisząc swą książkę. W wywiadzie dla W.A.B. na FB, autor wspomina, że do jego stałych zwyczajów, podczas pisania książek, należy umieszczanie cytatów bez ich oznaczania lub dodawania przypisów. Nazywa to „wszywaniem” w całość powieści.
Znaczące fragmenty „Golema” poświęcone są odnajdywaniu się w rzeczywistości chasydzkiej przez kobietę i mężczyznę. Autor skupił się w dużym stopniu na dwóch niezależnych od siebie bohaterach, dzięki czemu znacząco wzbogacił fabułę powieści. Myślę, że wielu czytelników zainteresują dwie wzięte pod lupę postaci: Szira – córka cadyka będąca dwukrotną wdową oraz Jakow – pobożny rabin wielbiący swego cadyka, ale niezbyt przykładny mąż zaradnej i nowoczesnej żony. W rozmowie dla W.A.B. na FB, autor podkreślił, że wyjątkowo dużo czasu poświęcił głównej bohaterce kobiecej, Szirze i zdecydowanie jest to zauważalne. Jednakże, chętnie poznałabym wyjaśnienie, co kryje się za tym, że na stronach 82 i 83 Szira nie potrafi czytać, prosi o pomoc innych i tylko podziwia piękne pismo skryby reba Symche, a na stronie 249 główny bohater, nie mogąc wypowiedzieć się głosem, kieruje do niej słowa kreśląc litery na stole. Widzę tu dwie możliwości: potrafią porozumieć się językiem uniwersalnym bez słów i liter lub wersja pesymistyczna, wcale się nie rozumieją.
Mesjanizm, mistycym i koncepcja golema zbiegają się w punkcie kulminacyjnym w drugiej połowie książki. Życie spokojnego miasteczka od wieków toczyło się powoli, ale rozkręca się coraz szybciej, powstaje napięcie nabierające pędu i tuż przed końcem powieści budzące grozę. Nadludzkie moce w „Golemie” objawiają się na dwa sposoby: w nadprzyrodzonej mocy uzdrawiania i w nadprzyrodzonej mocy niszczącej. Jedna z nich jest w stanie zapanować nad drugą. Autor niezawodnie uwzględnił nawiązania do Psalmu 136, gdzie pojawiła się pierwsza w historii wzmianka o golemie, a także do Sefer Yetzirah – Księgi Stworzenia stanowiącej podstawę żydowskiego mistycyzmu. Z pewnością przyjrzał się większości golemów stworzonych w minionych epokach przez Meyrinka, Singera i innych, ale udało mu się obrać własną, unikalną drogę do tej legendarnej postaci. Warto zauważyć, że u Macieja Płazy, Golem zostaje przywołany na świat w roku 1911 czyli w tym samym czasie, gdy Meyrink tworzył swojego Golema z czeskiej Pragi w latach 1907 – 1914.
Czytaliśmy po wielokroć księgę Jecira, aż wyuczyliśmy się jej na pamięć. Czytaliśmy wszystkie komentarze do niej, jakie udało się sprowadzić w ten zapadły zakątek świata. (str. 252)
W wywiadzie dla wydawnictwa W.A.B. na FB, Maciej Płaza wspomniał, że „Golem” miał być opowiadaniem, które ostatecznie przeobraził w książkę. Zadaję sobie pytanie czy jednak nie powinna była pozostać tym pierwszym. W mojej ocenie pomysł na tę książkę jest bardzo interesujący, zawiera ogromny potencjał, a sprawność językowa i doświadczenie autora w tym zakresie nie budzą wątpliwości. Odnoszę jednak wrażenie, że gdyby poświęcił więcej czasu na zgłębienie kilku dodatkowych lektur i konsultacje z kolejnymi ekspertami, to stworzyłby dzieło dopracowane, wybitne, a także wzbogacone o przypisy, aby mogło z niego skorzystać większe grono odbiorców. Horyzonty bardzo wielu osób mogłyby zostać poszerzone wartościowymi przesłaniami tej książki, gdyby dopasować „Golema” do odbiorcy, który nie wykazuje zdolności intuicji językowej. Być może nie każdy pasjonat literatury miał okazję by zgłębić podstawowe zwroty w języku jidysz lub biblijny hebrajski i są mu obce hebrajskie nazwy ksiąg. Prawdopodobnie nie natknął się na takie słowa jak tisza, szirajim, tnojim, szames, nefesz lub te szczególnie upodobane przez autora, gdyż użył ich wielokrotnie np. parochet czy pecełe... Przy okazji, w „Golemie” przydałoby się też zmienić kilka polskich określeń na odpowiedniki w jidysz m.in. „latkes” zamiast „smażony na oleju placek ziemniaczany” i „chamec” zamiast niezgrabnie powtarzanego „zakwasu”. Marek Edelman mówił do Hanny Krall w „Zdążyć przed Panem Bogiem”, że schabowy w języku angielskim staje się pork chopem i to już nie jest ten sam schabowy. Niektóre słowa muszą zaistnieć w oryginale albo nie pojawiać się wcale.
Myśl z „Golema” Macieja Płazy, która najlepiej oddaje moje odczucia podczas lektury brzmi: Ludzie zmieniają się głównie o tyle, że odzyskują bądź tracą nadzieję. (str. 111) Nadzieja co do tej powieści rodziła się we mnie i umierała i rodziła na nowo i tak po stokroć. W tej chwili mam nadzieję, że jak najwięcej czytelników przebrnie przez naszprycowaną jidysz pierwszą połowę, aby dotrzeć do drugiej, bo ta książka jest dla nich. „Golem” to powieść dla wszystkich, przynajmniej tak ją postrzegam.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl