Niektórzy twierdzą, że praca asystentki na poczcie musi być nudna. A to właśnie tam, w najmniej oczekiwanym momencie Adriannę spotka...
Ale o tym właśnie jest ta historia. W połączeniu z ekscentryczną rodziną i równie nietuzinkowymi przyjaciółkami, z przyprawą pikantnej przeszłości dziadków, która nagle niebezpiecznie wkracza w życie bohaterki, powstała pełna humoru i zwrotów akcji opowieść...
...która w sumie jest, jak by to rzec... no, taka se.
Z jednej strony interesujący pomysł - nie żadna tam dziedziczka, nie żadna zaczynająca życie na nowo na Mazurach czy w innych Bieszczadach wskutek porzucenia przez Mężczyznę Życia i za sprawą spadku po nieznanej ciotuni przyszła potentatka w branży agroturystycznej, tylko najzwyklejsza dziewczyna pracująca na poczcie i mieszkająca w najzwyklejszym mieszkaniu w bloku wraz z rodziną. On, który popada w Szał Uczuć owszem, bogaty i przystojny, ale bez mrocznych tajemnic, a i majątek bynajmniej nie taki, który pozwalałby udzielać mu wywiadów i pozować na pierwszą stronę Forbesa. Przyjaciółki głównej bohaterki też zupełnie zwyczajne, choć bardzo od siebie różne, rodzina i owszem, ciut ekscentryczna, ale też w granicach rozsądku, każdy z nas, mniemam, ma wśród krewnych kogoś ekscentrycznego czy odrobinę nietypowego w dokładnie tym samym stopniu, co rodzice czy dziadkowie bohaterki. Są czytelnicy, którzy relaksują się czytając książki opisujące bohaterki niezwykłe, księżniczki, hrabiny i elfki, i są tacy, którzy cenią sobie opowieści o "dziewczynach z sąsiedztwa", jak na przykład - czasami :) - ja.
Miłe poczucie humoru obecne, a język poprawny, jeśli pominiemy doprowadzające mnie do szału (nie tylko w przypadku powieści pani Janowskiej, w ogóle), a odmienione przez wszystkie przypadki i liczby słówko "ów". Ta maniera sprawia, że warczę i dławię siłą chęć rzucania książką w kąt, ja wiem, że to normalne słowo, ma prawo być używane, ba! - jest używane od wieków ("O, roku ów!"), ale mam wrażenie, że zapanowała na nie jakaś dziwna moda, "rzucić ową kopertą", "uderzyć owego brata", "nie szedł ową ulicą", "spotykała się z owymi ciociami", "ów", "owe" "o owych" w miejscach, gdzie świetnie sprawdziłoby się "ten", "ta" albo w ogóle nic! Tym niemniej nie każdy jest mną, nie każdy dostaje szału w tym temacie, szanuję i ograniczę swoje czepianie się do powyższej wzmianki, gdyż się nie mogłam powstrzymać.
Z drugiej... cóż, bohaterowie tacy trochę... po łebkach, zwłaszcza on. Ada jest fajna, kobitka z ikrą, trzeźwo stąpająca po ziemi - ale jak na kobitkę z ikrą zdecydowanie za często płacze. Oczywiście, że nie ma nic złego w płaczu, wręcz przeciwnie, i oczywiście, że bohaterce zdarzają się sytuacje, w obliczu których każdy by płakał, ale zdarzają się i takie, w obliczu których Ada powinna stanąć, wrzasnąć i zrobić rozpierduchę prima sort - to znaczy powinna tak uczynić ta Ada, która autorka kreuje od początku, by raz na jakiś czas zapomnieć i o ikrze, i o niezłomnym charakterze, i o temperamencie, i kazać jej siąść i płakać.
Zagadka z doskonałym potencjałem trochę rozczarowująca w finale, no i zepchnięta nieco na bok na rzecz romansu głównych bohaterów (nawet nie nieco, przez większą część lektury nie pamiętałam, że czytam komedię kryminalną).
A wspomniany romans głównych bohaterów całkowicie wyprany z chemii między parą zakochanych. Cał-ko-wi-cie. Autorka pisze o tych rumieńcach, trzepotaniu serca, dreszczach, kolanach mięknących wskutek wpatrywania się w męskie, przystojne oblicze i te niebieskie, niebieskie oczy, i, cóż. Pisze. Bo wyczuć tego nijak się nie da.
Przy czym dodać należy, że Waldemar (znaczy trulover) jest ogólnie taki... nie bardzo, plus charakteryzuje się tym, co nazywam "logiką hamletyczną". Już wyjaśniam - Hamlet, książę duński, najpierw przez cztery akty włóczy się po scenie, gdyż tatusia mu ubili, hej!, intryguje, prowadzi śledztwo w sprawie śmierci przodka, odkrywa moralna zgniliznę mamusi i ojczyma, więc knuje szczwane plany zemsty, by w akcie piątym, w pełni świadom, że ojczym chce go zabić i już kilka razy dybał na jego życie, lekceważąc złe przeczucia, gdyż "takim dają wiarę jedynie kobiety" i argumenty zrozpaczonego Horacego idzie na ucztę, która za sprawą zatrutego rapiera i kielicha z winem kończy żywot jego i jeszcze kilku osób... no wypisz wymaluj Waldemar! Chłopak doznaje klasycznego coup de foudre, lata za Adą, żebrze o spotkanie, dziewczyna go początkowo lekceważy, unika, na umówione spotkania podsyła koleżanki, słowem, nie wydaje sie zainteresowana... po czym u boku Waldemara pojawia się Złol (postać, nawiasem mówiąc, aż groteskowa w tej złolowatości) i sugeruje, że taką se, Walduś, lalę znalazłeś, no toż widać, że ona na kasę leci, ja bym uważał, i Waldemar nie stuka się w czółko, nie mówi: "Stary, ale to ja się za nią uganiam", nie, on to kupuje i zaczyna podejrzewać, że może faktycznie, w końcu to panienka z poczty, a on jest właścicielem połowy Legnicy. No jasne, Walduś, brawo, Hamlecie ty nasz, dokładniusio tak jest, dziewczyna, która nie chce odbierać od ciebie telefonów i wymigująca się od spotkań, i którą poznałeś przez całkowity przypadek w jej miejscu pracy, do którego nie zostałeś przez nikogo zwabiony ani zaciągnięty siłą, jest w istocie pazerną babą, która widzi w tobie wyłącznie twoją forsę, elementarne! Pod koniec utworu zaś Waldemar strzela foszka po tym, jak dał się nabrać na intrygę szytą nićmi grubości lin okrętowych, totalnie wierzy, że Ada jest taka zdeprawowana i zła, że ojejku, nie odbiera od niej telefonów, nie czyta SMSów, nie czyta maili, bo ona tak go zawiodła, tak zawiodła, i kompletnie nie zauważa, że tu się nic nie klei, że został wrobiony przez złola, mimo, że"cała Legnica huczy od tego aresztowania. To znany legnicki adwokat i taki bandyta". I chociaż tak się złożyło, że ten aresztowany bandyta jest prawnikiem jego własnej firmy Waldemar nie zauważa aresztowania przez dwa tygodnie i nie kojarzy faktów, choć Legnica nie Tokio i nie ma mowy, żeby absolutnie wszyscy nie wiedzieli o aresztowaniu przestępcy związanego z porwaniem młodej kobiety. Nie, on cierpi za milijony z dąsem jak nastolatek, a ja naprawdę się zastanawiam, jakim cudem on tym milionerem został z taką inteligencją i znajomością ludzi.
Plus nadużywanie alkoholu. Wszyscy i przy każdej okazji tam żłopią alkohol, jak nie wino to piwo, jak nie szampana to wódeczkę, jak nie kieliszeczek na pocieszenie to sprawdzanie wiarygodności człowieka za pomocą nalewki babuni, na szczęście za kółko pod wpływem nie siadają. Matka jednej z przyjaciółek Ady jest alkoholiczką i wszystkie kumpele "trzymają kciuki, żeby jej się udało z tego wyjść" (!), ale nie robią nic poza trzymaniem kciuków i wyciąganiem mamusi z różnych melin, i nie widzą, że córka tejże mamusi idzie drogą rodzicielki prosto jak strzelił, na większości babskich spotkań (i na pseudo-randkach, na które idzie za Adę) ubzdryngala się do nieprzytomności. I nic. Co to takiego, koloryt taki, żeby fajnie dodać barw tłu powieści. Tylko, że - imho - nie.
Żeby było jasne, to nie jest zła książka. Takie w sumie miłe czytadełko, podejrzewam, że bez trudu można przeoczyć wszystkie moje "ale", nie każdy wszak ma czepialski charakter. To sympatyczny umilacz czasu, w przeciwieństwie do wielu poznanych przeze mnie umilaczy nie wywołał we mnie gwałtownej niechęci wobec autorki, przeciwnie, nie wzdrygam się na myśl o przeczytaniu jakiejś innej pozycji jej pióra.
Ale na więcej niż pięć gwiazdek jednak nie zasługuje. Jestem pewna, że autorkę stać na więcej.