'' Do ludzi którzy nie uciekają, żadna bozia nie przychodzi. Ludzie którzy, nie uciekają, śpią spokojnie i nie muszą się przywiązywać sznurkiem do kaloryfera.''
Otwieramy książkę pt. ''Rdza'' Jakuba Małeckiego i wkraczamy w nią tak nieśmiało, ale i z takim zaciekawieniem jak Alicja wkroczyła w świat po drugiej stronie lustra. Wkraczamy i cóż to widzimy ? Dwaj siedmioletni chłopcy bawią się w naprawdę niebezpieczną zabawę, kładą na tory różne metalowe przedmioty by, zobaczyć co stworzy z nich przetaczający się po nich pociąg. Zabawa niebezpieczna, jednak kiwamy ze zrozumieniem głowami, bo która z zabaw siedmioletnich chłopców jest bezpieczna, prawda ?
Obaj chłopcy, Szymek Stawny i jego najlepszy kumpel Budzik, bardzo lubią tę zabawę, każdy z nich ma już całą kolekcję torowych trofeów pieczołowicie pochowanych w swoich kryjówkach. Jednak to nie jest zwykły dzień, pełen ulubionej zabawy, dla Szymka, a pośrednio i dla Budzika będzie to pierwszy dzień kiedy ''rdza'' da o sobie znać. Ponieważ jak wynika z definicji rdzy, jest to coś, co: ''Przy wystarczającej ilości czasu, tlenu i wody, każda masa żelaza ostatecznie przekształca się w całości w rdzę i rozpada się''. Właśnie teraz, właśnie dzisiaj przy zaistnieniu ''sprzyjających'' okoliczności, żelazny uporządkowany świat Szymka Stawnego rozpada się...po raz pierwszy.
Chłopiec na próżno czeka na rodziców, nawet po pogrzebie wciąż mu się wydaje, że oni wrócą, bo przecież jak teraz żyć ? Podobne pytanie zadaje sobie Tośka, babcia chłopca, na której siedemdziesięcioletnie barki spada trud wychowywania Szymka. Jak sobie poradzą, siedmiolatek, który nagle musi opuścić swój dom, swój pokój, swoje miejsce na ziemi i któremu bozia zabrała rodziców i babcia, która nie potrafi przytulać...chociaż przecież bardzo kocha swojego jaszczurowatego wnuka.
Będziemy sobie wędrować po tym świecie wykreowanym przez autora i przypatrywać się, jak sobie radzą jego mieszkańcy. Będziemy dorastać z Szymkiem i starzeć się z Tośką, będziemy obserwować przyjaźń chłopca z Budzikiem wystawioną na naprawdę ciężką próbę. Będziemy uczestniczyć przy podejmowaniu decyzji przez bohaterów tego świata i doświadczać konsekwencji tych decyzji. W końcu będziemy zaciskać pięści w bezsilności i kibicować nielicznym radościom przydarzającym jego mieszkańcom.
Gdzieś przeczytałam, że ''po lekturze dusza boli'' i ja się z tym w stu procentach zgadzam. W moim odczuciu to najsmutniejsza z książek tego autora, z tych które przeczytałam. Poczucie smutku, bólu, bezsilności i tej rdzy, która niszczy powoli, acz uparcie, aż do rozpadu, nie opuszczało mnie przy czytaniu ani na chwilę. To kolejna pozycja tego pisarza, która mnie przeżuła, wypluła i przeczołgała emocjonalnie po jakimś kamienistym podłożu. Po której pozostały mi egzystencjalne sińce i emocjonalny ból, który wyciska łzy. A ja nie mam oczu na przysłowiowym ''mokrym miejscu '' i wycisnąć ze mnie łzy to nie taka prosta sprawa. Jednak Jakubowi Małeckiemu jakimś dziwnym trafem zawsze się to udaje. Dlaczego?
Nie wiem, ale czy to takie istotne?. Ważne, że te łzy są oczyszczające, wyciszające. Książki Pana Małeckiego, są dla prostych ludzi i o prostych ludziach, a ja jestem prostym człowiekiem, więc są dla mnie i ''o mnie'', mojej rodzinie, znajomych, dzieciach, przyjaciołach. W krainie za lustrem znalazłam swojski świat. Jak dobrze wrócić do...domu. Bo przecież w końcu ''wszystko będzie dobrze'' prawda ?