Mówi się, że faceci to wzrokowcy. Ale jak przejść obojętnie obok takiej okładki? Jest mroczna, okultystyczna, a pośród szarych konturów czerwienią została wyróżniona tylko gitara. Swoją drogą jej kształt idealnie pasuje do tych używanych niegdyś przez legendarnego gitarzystę zespołu Pantera, jednak nie znajdziemy tu o nim nawet słowa. I jeszcze rogata postać siedząca na upiornym tronie pośród ludzkich czaszek i wydartych dusz, które wyrywają się jej spod ramienia. Mnóstwo symboli, choć najlepszy skrywa się na drugim planie tego obrazu. Doskonale widoczny kiedy książkę chwyta się pod odpowiednim kątem, ale skoro nie widać go tu na „miniaturce” to może już wystarczy. W każdym razie, to okładka skusiła mnie do tego tytułu, bo i nazwisko autora niewiele mi mówiło.
Na wstępie, pozwoliłem sobie przeczytać streszczenie z odwrotu książki i w sumie wszystko mi pasowało. Niejaki Kris, zespół, koncerty, rozpad i wewnętrzny ból. Podobny rozwój wypadków można zaobserwować przy okazji setek młodych zespołów, które rozpoczynały swój bój pełen bojowych okrzyków i odważnych manifestów przeciwko całemu światu. Niezliczone formacje, które zaczynały w garażach, czy wynajętych piwnicach miejskich szkół aby gonić marzenia o sławie, pieniądzach i niekończącej się zabawie.
Przychodzi jednak czas, kiedy trzeba powiedzieć stop. To najlepsze wyjście, kiedy można samemu o tym fakcie zdecydować. Najgorzej, kiedy następuje wykluczenie z dalszej działalności zespołu. I w takiej właśnie sytuacji postawiony jest Kris, a raczej postawiona, bo główną bohaterką jest Kris Puławski. Dziewczyna, choć już teraz bardziej kobieta, która przeżyła swoje głośne „pięć minut” z zespołem Dürk Würk po czym w jedną tajemniczą noc straciła wszystko. Po latach, wspomnienia wróciły z nową trasą koncertową byłego członka zespołu, a wraz z nimi czas wewnętrznych analiz i dokładnych retrospekcji wydarzeń, które wpłynęły na obecną sytuację Kris.
Głównym napędem tej historii jest podróż bohaterki, upartej i pragnącej za wszelką cenę rozstrzygnąć wieloletni spór i dociec prawdy. Jednak czym dalej w głąb tajemniczej nocy, tym więcej ofiar. Świat przez ten czas również pobiegł mocno do przodu, kolorowe bilbordy, radiowe reklamy czy telewizyjne paski przelatujące w dole ekranu wykluczają honorowe zakończenie sporu. Minęły już czasy rewolwerowych pojedynków w samo południe. Dzisiaj, ten kto ma pozycję dyktuje warunki, ten kto ma władzę mówi jak żyć i przede wszystkim jak umierać.
„Sprzedaliśmy dusze” to wielowymiarowa opowieść. Z jednej strony to historia zespołu taka jak wiele innych, sukcesu opartego na pasji i dążeniu własną ścieżką. Z drugiej, przerażający świat oparty na społecznej manipulacji słowem i obrazem. To właśnie w jego obliczu niepożądana jednostka staje się marnym puchem, paproszkiem, który można strzepnąć jednym, szybkim ruchem. Jakież to prawdziwe. Z trzeciej strony autor zbudował ponury i mroczny klimat idealnie prezentowany przez obraz wspomnianej na wstępie okładki. Wszystkie te elementy utkane w jedną całość, pozwalają czytelnikowi balansować na granicy pomiędzy horrorem a dramatem społecznym.
Prawie zapomniałem o dodatkowym smaczku. Autor zdecydowanie odrobił lekcje gry na gitarze, bo prezentując zmagania bohaterki z tym instrumentem, operuje fachowym nazewnictwem jak i bardzo dokładnie opisuje wykonywane przez nią klasyczne melodie. Śledząc przemieszczanie się jej palców podczas jednych z ćwiczeń można w domowym zaciszu zagrać sobie „Iron Man” zespołu Black Sabbath. Podobnych nawiązań jest mnóstwo. Od Klasycznego rocka, metalu, po te już bardziej nowoczesne jak Korn czy Slipknot.
To już chyba wszystko. To trudna opowieść, ale przecież nic co metalowego, nie może być lekkie więc trzeba przyjąć to na „klatę”. Ciekawa historia, pobiegła w zupełnie inną stronę niż szacowałem, ale to dobrze. To czyni ją, na swój sposób wyjątkową. Bo czym są marzenia bez codziennej walki?