Znakomicie napisana książka o mało znanym epizodzie najnowszej historii – ludobójstwie w Kongu pod koniec XIX wieku. W tym czasie zamordowano, według ostrożnych szacunków, od 5 do 8 milionów ludzi. A stał za tym wszystkim belgijski król Leopold, jedynowładca Konga, który dla chęci zysku zdecydował się na ten XIX-wieczny Holocaust.
Przejmująco opisuje Hohschild okrutne rządy Leopolda w Kongu, chodziło, jak już wspomniałem, o olbrzymie zyski związane najpierw ze zdobywaniem kości słoniowej, a potem ze zbiorami kauczuku. Za pomocą karabinów, kajdan i bata zmuszano krajowców do katorżniczej pracy, która ich szybko zabijała. W ogóle zabijanie miejscowych stało się rozrywką dla najeźdźców, a obcinanie ofiarom prawych dłoni – powszechnym zwyczajem. Tych, którzy się buntowali, wyrzynano w pień, bo przewaga wojsk okupacyjnych była przygniatająca. Nieprzypadkowo porównuje autor Kongo Leopolda do stalinowskiego Gułagu czy nazistowskiego obozu koncentracyjnego, podobieństwa są uderzające.
Ten Holocaust trwający przez dziesięciolecia stał się w pewnym momencie znany na całym świecie za sprawą jednego człowieka, Edmunda Morela, który rozpętał międzynarodową kampanię medialną przeciw ludobójstwu. Dużą część książki zawiera opis pojedynku na odległość dwóch silnych osobowości: króla Leopolda i Morela. W tej długiej walce wygrał Morel, który świetnie rozumiał, że nie wystarczy mieć rację, trzeba ją jeszcze odpowiednio sprzedać i opakować, w tym sensie był bardzo nowoczesny: „Morel, wirtuoz ówczesnych mediów, szczególnie efektywnie wykorzystywał fotografię. Niemal każdy wiec protestacyjny koncentrował się wokół pokazu około sześćdziesięciu zdjęć dokumentujących życie pod rządami Leopolda, z czego kilka pokazywało okaleczonych Afrykanów albo ich odcięte dłonie.” Podkreślmy też rolę niezależnych mediów, które bez przeszkód pisały o okrucieństwach w Kongu, Leopold się na to wściekał, ale nic nie mógł zrobić.
Słusznie pisze Hochschild, że Leopold nie był jedynym ówczesnym ludobójcą, robili to też Niemcy (eksterminacja ludu Herero), Amerykanie (na Filipinach), Anglicy (eksterminacja Aborygenów w Australii) czy Francuzi, ale owe zbrodnie nie doczekały się wtedy i dzisiaj powszechnego potępienia, no cóż, Belgia była małym krajem bez wielkich wpływów...
Gdy Leopold w 1908 r. wreszcie sprzedał Kongo państwu belgijskiemu, rozpoczęło się olbrzymie i skuteczne palenie dokumentów: „Rzadko kiedy totalitarnemu reżimowi udaje się tak dokładnie zniszczyć dowody swoich poczynań. W pewien sposób więcej dowodów na piśmie zostawili po sobie Hitler i Stalin, też powołujący się na „wyższe dobro”.” Ta polityka zapominania była więc mocno skuteczna.
Pisze Hohschild w posłowiu pisanym w 10 lat po pierwszym wydaniu książki, o niejednoznacznej recepcji jego dzieła w Belgii gdzie wielu wciąż uważa Leopolda za wybitnego króla. Pisze też o współczesnym Kongu, to państwo tak bogate w surowce naturalne jest permanentnie wstrząsane anarchią i wojnami domowymi. Niewątpliwie to w dużym stopniu pokłosie rządów Leopolda...
Książka jest świetnie napisana, czyta się ją jak dobrą powieść sensacyjną, mimo tego, że opowiada o historii. Z drugiej strony to rzecz smutna bardzo, ile jeszcze jest zapomnianych ludobójstw...