Jest to reporterska książka historyczna o historii Konga, a właściwie o epizodzie w jego historii. O państwie Kongo wiedziałam, że jest i gdzie jest. Nawet jest z tym kłopot, bo te zmiany w Afryce sprawiają, że mój atlas geograficzny z 1992 roku już jest nieaktualny. Ale kraj jest, ale że zamordowano tam na skutek polityki kolonialnej około 10 milionów ludzi, tego nie wiedziałam. A stało się tak pod rządami belgijskiego króla Leopolda, który nieudane życie rodzinne po freudowsku kompensował sobie budowaniem monumentalnych budowli oraz podbojem afrykańskiego kraju. Nieszczęście chciało, ze a Kongo były dwa skarby naturalne: kauczuk i miliony ludzi, których można było sprzedawać jako niewolników za ocean. Adam Hochschild pokazuje ten okrutny precedens w historii jako część kolonializmu, a zarazem jako zbrodnię ludzi na ludziach, którzy nie mogli się bronić. Dlatego garstka Europejczyków podbiła ten kraj, bo mieli broń sprawniejszą niż tamci, bo byli podstępni i bezwzględni. Książka wstrząsnęła mną bardzo. Po jej przeczytaniu zrobiło mi się wstyd, że jestem Europejką. Co po stuleciach kontaktów z nami mogą myśleć o nas Afrykanie, Aborygeni, Indianie... No może tylko mieszkańcy Bliskiego Wschodu nie myślą tak, bo książka opowiada, ze oni potrafili się bronić.
W każdym razie tytułowy duch króla Leopolda to znany z Conradowskiego 'Jądra ciemności' duch bezwzględnego wyciskania pieniędzy z podbitych terenów kosztem ucisku, mordów i okaleczania ludzi, grabienia całych terenów. Ale i mówi Hochschild o ludziach, którzy nie byli obojętni na krzywdę, o ofiarnych misjonarzach i pasjonatach, którzy walczyli o zakończenie tego zjawiska, którzy nagłaśniali nadużycia, fotografowali ofiary, mówili o tym, lobbowali szczególnie w USA o to, żeby ukrócić tę haniebną sprawę. Mówi też o hipokryzji Francji, Wielkiej Brytanii i innych krajów, które oburzały się na Leopolda, bo po sąsiedzku robiły to samo.... Afryka była kontynentem uciskanym i autor to pokazuje. Europejczycy zniszczyli naturalne więzi klanowe, wioskowe i rodzinne, które trzymały ten kontynent w porządku, nauczyli Afrykanów podstępu i zabijania. Autor mówi też o współczesnym Kongu, pełnym zbrodni i bałaganu i o tym, że do tego doprowadził kolonializm.
Wiele nazwisk pojawiło się w książce, wiele odnośników o opisów podróży, pobytu. Myślę, że można by prześledzić to w internecie. Ale i tak książka daje wiele pola do wyobraźni, wyobraźni koszmarnej. Na przykład zwyczajem armii poszukującej kauczuku było zmuszanie ludzi do opuszczania domów i zbierania tego surowca poprzez zakładników, gwałcenie kobiet, bicie pejczem ze skóry hipopotama, a przede wszystkim ucinaniem dłoni starym, dzieciom, jak popadło/ Liczyła się ilość dłoni. Czasami te ręce palono w ogniskach! A za dłonie płacono zwojami miedzianego drutu! Ludzi byli zakuwani w kajdany i prowadzeni. Przed ukończeniem kolei wzdłuż rzeki Kongo wszystkie materiały aż na parowiec w porcie nosili Afrykanie na plecach. Nawet parowce podzielone na części!
Poziom okrucieństwa i zezwierzęcenia ludzkiego w Afryce przekracza to, co czytam o Holokauście. No może dorównuje zbrodniom na Polakach na Wołyniu.
Bardzo zachęcam do przeczytania tej ważnej książki.