Nie ma Internetu. Jest wirtualna Głębia. Wejść może każdy, opuścić ją – już nie tak łatwo. A jednak istnieją wyjątki – elita wewnątrz elity – cyber-nurkowie, którzy potrafią wynurzyć się bez pomocy timera przerywającego połączenie, opuścić Głębię na zawołanie. Jednym z nich jest główny bohater, który przyjmuje zlecenie odkrycia tożsamości pewnego internauty, postaci nieistniejącej poza siecią. Stawką jest Medal Bezkarności, zapewniający posiadaczowi absolutną swobodę działania, uwolnienie od konieczności ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. Tak właśnie zaczyna się „Labirynt odbić”, a dla mnie – pierwsza przygoda z twórczością Siergieja Łukjanienki.
Czym tak naprawdę jest Głębia? Rzeczywistym adresem w Internecie? A może ułudą stworzoną przez mózg? Halucynacją? – Jeśli tak, to zbiorową, bo wszyscy bywalcy Głębi poruszają się w tych samych dekoracjach. Przynoszą ze sobą własne doświadczenia, przeżycia, emocje, spędzają czas na pogaduszkach z internetowymi znajomymi, dyskutują, walczą o palmę pierwszeństwa w grach... Głębia – nowy, alternatywny świat, gdzie można kolejny raz poczuć dobrze znany smak potraw, ale gdzie nasycić się nimi nie sposób. Gdzie można niemal usłyszeć ton głosu rozmówcy, choć w rzeczywistości słyszalne jest jedynie pstrykanie klawiatury. Przyznam, że wizja, stworzona przez Siergieja Łukjanienkę o wiele bardziej oddziałuje na moją wyobraźnię, niż na przykład modyfikacje ciała przy użyciu najprzeróżniejszych wszczepek czy technicznych gadżetów z innych, stricte cyberpunkowych utworów. Owszem, doceniam rolę techniki, pociągają mnie możliwości oferowane przez nowe technologie, ale zdecydowanie wolę psychiczne zanurzenie w Głębi.
Specjalnie na użytek tej recenzji postanowiłam sprawdzić parę dat. I tak, pierwsza na świecie strona www powstała w grudniu 1990 roku, dwa lata później – pierwsza graficzna przeglądarka stron internetowych. Polska została podłączona do Internetu w grudniu 1991 roku, ale serwery znajdowały się początkowo jedynie w Warszawie, Krakowie, Toruniu i Katowicach; dopiero w 1993 roku zdecydowano o budowie miejskich sieci lokalnych w jedenastu ośrodkach akademickich kraju. W 1995 roku na świecie zaprezentowano Internet Explorera, w tym samym roku powstała Wirtualna Polska – pierwszy polski portal internetowy, w 1997 roku zarejestrowano domenę Google. Premiera „Labiryntu odbić” miała miejsce w tym samym, 1997 roku. W tym czasie w komputerach instalowano procesory 386 i 486, pierwszy z serii Pentium wszedł na amerykański rynek dopiero w 1993 roku. Do obsługi poczty elektronicznej używałam wtedy pine’a – programu, który umożliwiał swobodne odczytanie jedynie samej treści wiadomości (i to bez polskich znaków); z załącznikami graficznymi trzeba było bawić się osobno, przy użyciu innego, specjalnie instalowanego programu. Ledwie dwanaście lat, a jaka zmiana.
Siergiejowi Łukjanience udało się udokumentować moment historyczny, uchwycić chwilę. Przy okazji, gdy dziś patrzę na historię sieci i wspominam stare oprogramowanie, uderzające stają się niektóre antycypacje autora, czasem ocierające się wręcz o wizjonerstwo. Niby nic wielkiego, wszak każdemu wolno przewidywać, prawda? Jednak nie każdy może pochwalić się takim stopniem trafności prognoz. A tymczasem przy lekturze „Labiryntu odbić” w ogóle nie miałam wrażenia przeterminowania scenografii. Przeciwnie, wszystko brzmi nadal znajomo – bohaterowie używają Windows Home, a Linux nadal nie cieszy się specjalną popularnością. Powieściowa wizja – nie kłócąc się w żaden sposób z dzisiejszym stanem rzeczy – pozwala, a wręcz ułatwia sentymentalne wspominanie starszych typów komputerów. Tak samo jak pierwszych gier, pierwszych zakupów w sieci i pierwszych komentarzy wpisywanych na forach dyskusyjnych.
Ale znakomicie zarysowany świat Internetu to dopiero część wizji autora – największą wartością książki są przepięknie sportretowane postaci, ze wszystkimi ich wadami, słabostkami, najskrytszymi marzeniami, sposobami zachowań na forach internetowych. Zachowań najróżniejszych – od rzeczowych i typowo informacyjnych, poprzez kompensowanie własnych braków najróżniejszymi sposobami, aż do pełnej, niemal ekshibicjonistycznej autokreacji czy rozładowywania własnych frustracji. I tu naprawdę chylę głowę przed autorem, bo po pierwsze – bardzo celnie uchwycił ludzkie zachowania w sieci. Gdybym chciała popisać się uszczypliwością, mogłabym się upierać, że Łukjanienko, w ramach zbierania materiałów do powieści, ze szczególną intensywnością czytywał komentarze na naszych, polskich forach (rosyjskojęzyczne są ponoć najbardziej rzeczowe i najmniej spamerskie na świecie). A po drugie – już wtedy, w 1997 roku, podkreślał, że w Internecie anonimowość użytkownika nie istnieje (najwyraźniej, biorąc pod uwagę jakość wielu wpisów, ta wiedza w Polsce przebija się do świadomości internautów z największymi oporami). I może właśnie dlatego na zachowania bohaterów patrzę z tak dużą sympatią – po prostu widzę w nich cząstkę siebie, choćby nie najpiękniejszą, a w powieściowej Głębi – odbicie naszej własnej, swojskiej internetowej rzeczywistości.
Powieść Siergieja Łukjanienki nie jest książką skierowaną jedynie do weteranów Internetu, którzy opowiadają anegdoty o częstokroć nierównych bojach z pierwszymi wersjami oprogramowania, ani do staruszków z sentymentem wspominających swój pierwszy sieciowy raz. „Labirynt odbić” to przede wszystkim ciekawa, dobrze przemyślana i dobrze napisana historia. Z wiarygodnymi pod względem psychologicznym bohaterami, akcją utrzymującą tempo, logicznym i eleganckim zakończeniem – takim, jakie lubię najbardziej: zamykającym kompozycyjnie historię, ale nie wyjaśniającym wszystkiego, pozostawiającym pole do czytelniczych domysłów. Naprawdę warto poświęcić jej czas.
Recenzja ukazała się 2009-09-09 na portalu katedra.nast.pl