Królestwem Inys od niemal 1000 lat włada ród Berethnetów. Na tronie zasiadają kolejne królowe, a każda z nich zawsze rodzi tylko jedno dziecko, które zawsze jest dziewczynką. Panuje powszechna wiara w to, że dopóki zachowana jest ciągłość rodu, dopóty Bezimienny, pradawne zło uwięzione przed laty w mrocznej Czeluści między zwaśnionymi kontynentami świata, pozostanie uśpiony. Jednak z tysiącletniego snu zaczynają budzić się wyrmy, sługi Bezimiennego, a Sabran, królowa Inys, zwleka z zabezpieczeniem przyszłości rodu. Ead Duryan, członkini tajemniczego zakonu władającego niezwykłą magią, czuwa nad bezpieczeństwem królowej, jednak o ile jest w stanie bronić jej przed skrytobójcami i wyrmami, o tyle przed spiskami zaufanych doradców już nie. Tymczasem po drugiej stronie Czeluści młoda Tane dąży do spełnienia największego ze swoich marzeń - zostania smoczym jeźdźcem. Jeden nierozważny krok uruchamia lawinę wypadków, które poprowadzą ją ścieżką, na którą nigdy nie spodziewała się wkroczyć.
Kochani, co to była za książka! Tajne zakony czarodziejek-wojowniczek, okrutne wymry i mądre smoki, dumni rycerze i bezwzględni piraci, potężne artefakty i pradawne zło czekające w uśpieniu - w tej książce znalazł się każdy istniejący motyw fantasy! Ta 1100-stronnicowa cegła to marzenie każdego fana fantastyki - tym bardziej, jeśli jest kobietą, bo znakomita większość postaci w tej powieści to właśnie kobiety, i to z charakterem! Jest tu wszystko, czego możemy oczekiwać: epickie bitwy, wielkie przygody, walka dobra ze złem, intrygi, tajemnice i niezwykle oryginalny system magii. Książka roku przeczytana już w styczniu? A dlaczego, kurna, nie?!
Musze zacząć (?) od tego, że opis fabuły dwa akapity powyżej nie jest najlepszy. Nie dlatego, że nie wiedziałam jak go napisać, albo nie potrafiłam napisać go dobrze, ale dlatego, że śledzimy tutaj tyle postaci i mamy tyle wątków, że jeśli chciałabym napisać porządną zajawkę, byłaby ona długości całej mojej przeciętnej recenzji. Przyznaję, że może to trochę przytłaczać na początku lektury, że możemy czuć się trochę zagubieni, ale uwierzcie mi, wkrótce wszystko staje się jasne, a książka wciągająca jak cholera. Pomaga też słowniczek oraz wykaz postaci - jeśli macie wydanie dwutomowe jak ja, znajduje się on na końcu drugiego tomu. Sama odkryłam to dopiero gdy po ów drugi tom sięgnęłam, a z licznych rozmów na Instagramie wiem, że nie tylko ja tak miałam. Ale nawet bez słowniczka przy odrobinie dobrej woli można sobie wszystko łatwo poukładać.
Książka od początku jest fascynująca, jednak pierwsze rozdziały to poznawanie świata i postaci, więc nawet najciekawsza akcja nie robi na czytelniku przesadnie wielkiego wrażenia. Jednak około 300 strony, kiedy byłam już dobrze zorientowana w sytuacji, zaczęłam mieć to przyjemne odczucie, że naprawdę chcę wiedzieć co będzie dalej. Nawet więcej, że nie mogę się doczekać, żeby odkryć jaki skutek będzie miało to, o czym właśnie czytam. To uczucie przybierało na sile aż do samego końca, kiedy czytałam już tę książkę z wypiekami na twarzy. I nie przesadzam ani odrobinę, autentycznie czułam, że moje policzki są gorące. Do tej pory zdarzyło mi się tylko raz - miałam 13 lat i czytałam trzeci tom "Władcy Pierścieni". Tak więc jest to nie lada komplement z mojej strony.
Pani Shannon pisać potrafi, co wiedziałam już od czasu lektury "Czasu Żniw" - naprawdę jej warsztat jest świetny i zbiera ode mnie 10/10, chociaż mam świadomość, ze w pracy tłumaczonej spory wkład ma również tłumacz. Ale nie chodzi tutaj tylko o warstwę techniczną, chodzi również o sposób prowadzenia opowieści, a w tym przypadku wszystko jest na najwyższym poziomie. Bez zarzutu są również bohaterowie - są liczni, ale każdy ma swój charakter, który wyraźnie odróżnia go od innych. Wszyscy zachowują się logicznie - tu mam na myśli: zgodnie ze swoją osobowością - i żaden z nich nie pozostawia nas obojętnymi. A także, co podobało mi się najbardziej, nikt tutaj nie jest czarno-biały. Postacie pozytywne mają wady, a negatywne zalety, wszyscy zaś są dynamiczni, zmieniają się wraz z nabywaniem nowych doświadczeń. Po prostu mistrzostwo.
No i słowo o świecie, jaki powstał w wyobraźni autorki - panują tutaj całkiem nowe zasady, których próżno szukać we wcześniejszych pracach, i ja Panią Shannon za tę ogromną wyobraźnię niezwykle szanuję. Osobiście nie uważam, żeby umieszczenie postaci LGBT dodawało książce wartości samym faktem obdarzenia kogoś taką a nie inną orientacją seksualną, ale wiem, że dla niektórych jest to ważne, dlatego zapewne ucieszy Was fakt, że takie postacie są tutaj obecne. Zastrzegam przy okazji, że moje podejście nie wynika z niechęci do osób należących do mniejszości seksualnych, a jedynie z faktu, że dla mnie miłość to miłość, bez względu na jej obiekt. Nie widzę żadnej różnicy między miłością hereto- i homoseksualną i nie rozumiem dlaczego je rozróżniamy. Jak powiedziałam, miłość to miłość. Zawsze jest piękna.
Wiem. Wiem, że ta recenzja jest chaotyczna. Zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli jesteście ze mną trochę dłużej na pewno zdajecie sobie sprawę, że zawsze się tak dzieje, kiedy jestem jakąś książką naprawdę zachwycona. Zwyczajnie nie umiem wtedy zebrać myśli i ułożyć z nich spójnej opinii nie dopuszczając do głosu mojego entuzjazmu. Myślałam, że jeśli poczekam z napisaniem tej recenzji dwa tygodnie od skończenia lektury, to będzie lepiej. Jak widać nie jest. Wciąż jestem oczarowana tą opowieścią i tak bardzo chcę, żebyście dali jej szansę, że nie myślę zbyt składnie. Powiem więc jeszcze tylko, że serdecznie, gorąco, prawdziwie polecam "Zakon Drzewa Pomarańczy". Oczywiście teraz zauważyłam, że zapomniałam wspomnieć jak cudownie skomplikowana jest intryga, ale machnę już na to ręką. Po prostu zróbcie sobie przysługę i przeczytajcie tę książkę. Nie będziecie żałować.
Książkę odebrałam za punkty na portalu Czytam Pierwszy.