Uwielbiam jesień. I wcale nie mam tu na myśli złotej, pięknej jesieni, gdzie drzewa zachwycają kolorami, a nieśmiałe słońce całuje policzki. Nie, ja najbardziej lubię taką jesień, gdy za oknem hula wiatr, deszcz rytmicznie stuka o szyby, a świat wygląda nieco ponuro. Bo właśnie wtedy czyta mi się najlepiej. Ciepłe skarpety, wielki koc, kubek gorącej herbaty, klimatyczne światło (nie znoszę czytać przy mocnym świetle, bo kojarzy mi się z nocną nauką do sesji egzaminacyjnej) oraz koniecznie jakaś magiczna historia. Wtedy zapominam o wszystkim co złe i przykre, i przenoszę się w inny wymiar.
Bo właściwie wcale nie planowałam czytać tej książki już teraz. Kupiłam ją okazyjnie na promocji w pewnym supermarkecie (za 6,99zł!) i odłożyłam "na później", wszak miałam zacząć przygotowania do egzaminu z literatury angielskiej i przeczytać "Władcę much" Goldinga. Jednak tego sobotniego popołudnia było tak ponuro, tak szaro, tak deszczowo i tak przez to pięknie, że czułam w środku potrzebę cudownej historii miłosnej. Czasem nachodzą mnie podobne nastroje i jeśli nie goni mnie czas, to chętnie się im poddaję. I nigdy tego nie żałuję. Dzięki "Zaklętym w czasie" przeżyłam cudowny weekend, który pozwolił mi na chwilę odetchnąć od przyziemnych spraw. Czytałam tę książką tylko z przerwami na spanie, jedzenie itp. Zupełnie zatraciłam się w tej historii, czyli dokładnie tak, jak lubię najbardziej w te jesienne, deszczowe wieczory.
"Zaklęci w czasie" to debiut literacki Audrey Niffenegger. Książka funkcjonuje w Polsce pod kilkoma tytułami, zaś tytuł oryginalny to "The Time Traveler's Wife". Autorka na tych kilkuset stronach utkała niezwykłą opowieść o miłości, o czekaniu, o przeznaczeniu. Głównymi bohaterami są Clare i Henry. Poznali się, gdy ona miała 6 lat, a on 36. Ich pierwsza randka natomiast odbyła się, gdy ona miała 20 lat, a on 28. Jak to możliwe? Henry podróżuje w czasie. Jest to rzadkie, nie odkryte jeszcze zaburzenie genetyczne, które sprawia, że w jednej chwili mężczyzna znika, zostawiając po sobie jedynie kupkę ubrań, a następnie pojawia się w swej przeszłości lub przyszłości. Zawsze nagi, dlatego musi szybko zorganizować sobie strój, co często zmusza go do łamania prawa. Podczas jednej takiej podróży ląduje na Łące - ulubionym miejscu zabaw i kryjówek małej Clare. Tym samym trafia do swej przyszłości. Gdy spotka dwudziestoletnią Clare to ona go pozna, bo ich znajomość będzie ważną częścią jej przeszłości. A więc przeszłość i przyszłość spotkają się w teraźniejszości, gdzie dwójka zakochanych ludzi, będzie próbowała żyć normalnie mimo niestandardowej sytuacji.
Książka została podzielona na rozdziały, każdy opatrzono stosownym tytułem. Do tego owe rozdziały podzielono na "sceny", a dzięki dopiskom autorki czytelnik zostaje zawsze dokładnie poinformowany o dacie i wieku bohaterów. Początkowo nie mogłam tego wszystkiego ogarnąć. Czułam się trochę przytłoczona tymi datami, tym mieszaniem czasów i wieków postaci. Ale stopniowo zaczęło mi się wszystko układać i czułam już tylko ogromny podziw dla pani Niffenegger za tak jednocześnie pokręcone, i uporządkowane przedstawienie akcji. Najciekawsze według mnie momenty to te, gdy Henry-dorosły wraca do przeszłości i rozmawia ze swoją drugą, młodszą wersją. Równie intrygujące były chwile, gdy do Henry'ego w teraźniejszości odzywa się przyszłość i pojawia się starsza wersja bohatera, a więc ta, w której zakochała się Clare. Ach, doprawdy niezwykła jest to historia i po prostu nie da się jej ująć w kilku zdaniach. Czyta się błyskawicznie. Podczas lektury doświadczyłam różnych uczuć - i się pośmiałam, i się pozłościłam, i sobie popłakałam. Jedyny mały zawód to zakończenie, które według mnie mogło być lepsze, ciekawsze, z bardziej podkręconym napięciem. Książka doczekała się realizacji filmowej, ale nie zdążyłam jeszcze jej obejrzeć. Na pewno jednak zrobię to niedługo, bo jestem bardzo ciekawa zderzenia własnych wyobrażeń z wyobrażeniami reżysera. Gorąco polecam wszystkim tę książkę!