Zwierzęta to dość wdzięczny temat na książkę, większość z nas uwielbia futrzanych ( i nie-futrzanych) przyjaciół. A kiedy dodamy do tego ożywianie zmarłych pupilów, leczenie zębów mantykorze, a może nawet egzorcyzmy na całym polu szkieletów - może z tego wyjść coś pięknego - albo porażająco dziwacznego. Jak jednak precentuje się "Necrovet" w moim prywatnym odczuciu? Myślę, że ma i trochę dziwaczności i trochę piękna. I odrobinę, bardzo intrygującej szczypty inteligentnej obserwacji człowieka jak i jego nastawienia do zwierząt.
Florka to technik weterynarii po przejściach. Głównie dręczona przez własną niską samoocenę i mobbigującego szefa, dziewczyna decyduje się wyjechać na wieś i tam pomagać chorym zwierzakom. Już na wstępie dowiaduje się, że jej szefowa jest nieumarłą, jej partnerem w pracy będzie faun, a menażeria "do wyleczenia" składa się nie tylko z kotów, psów i kóz... ale z rogatych zajęcy, zębatych stworów rodem z legend, a nawet jest spora szansa, by wypatrzyć w lesie jednorożca... żyć nie umierać, nawet jeśli jej rodzina trzęsie się o Florkę ze strachu, aż zęby klekoczą.
Bardzo ciekawym zabiegiem jest umiejscowienie akcji w naszej rzeczywistości, ale tuż po otwarciu portalu do innych wymiarów. Na ulicach zaczęły pojawiać się wróżki, krasnoludy, rozmaite magiczne stwory, ludzie wciąż nie są przyzwyczajeni w stu procentach do koegzystencji. Nekromancja instnieje, ale dużo osób uważa ją za wybryk natury. Ożywianie pupili jest oczywiście możliwe, ale to Polska - tutaj nic nie dzieje się szybko, akceptacja inności także (a może zwłaszcza). Ludzie nie ufają weterynarzowi, który proponuje im terapię przez śmierć. Nie ufają medykom, którzy potrafią rozmawiać z duchami. Florka - która także ma wątpliwości - jest jednak na tyle zafascynowana magicznym zwierzyńcem, że nie pozwala przesądom i strachom spod szafy przepędzić się z lecznicy. Dzięki temu dane jest jej przeżyć przygodę życia.
Jak wspomniałem... inteligentna obserwacja człowieka. Od masowych grobów, po ignorancję w sprawie krótkich przewodów nosowych u bokserów - autorka sama będąc technikiem weternynarii - potrafi uderzyć czytelnika tam gdzie najbardziej zaboli. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że nawet kochając zwierzaki, możemy nieświadomie robić im krzywdę, bądź ignorować pewne cechy wrodzone bądź objawy. Człowiek, stwór omylny - ważne by uczył się na błędach i nie szedł w zaparte.
Książka nie stroni od medycznego żargonu (nie przeszkadzał mi w ogóle), opisów zabiegów czy operacji (często dosadnych i szczegółowych). Nie uważam, by było bardzo obrzydliwie, ale każdy reaguje na ropę czy pleśń inaczej - tak więc małe niewinne ostrzeżenie, że opisy są. Czasem nawet Florka miała problem. Jednak elementy te otulone są w humor i lekki styl.
Spotkałem się z opiniami, że sprawa oka jest nierzeczywista... nie zauważyłem niczego szczególnego. Wypadek, którym od razu się zajęto i który nie przeszedł całkowiecie bez echa - jak po prawdzie się spodziewałem. Być może tak to odbieram, bo byłem świadkiem takiego wybicia oka. Rekonwalescencja nie jest długa, tylko ciężko się przyzwyczaić do braku głebi. Florka oczywiście mogła trochę poczekać z jazdą na rowerze, ale to mały szczegół.
Książka jest napisana dość prostym językiem, z humorem, który osobiście bardzo mi odpowiadał. Nie jest to epickie dzieło, ale przyjemna lektura do herbaty, która przypomina nam, że zwierzęta też czują. I że każdy może marzyć... nawet o spotkaniu z jednorożcem. Czasami takie marzenia rewiduje rzeczywistość, a czasami... nie.