Jodi Picoult jest w moim mniemaniu pisarką niezwykłą, która – wydawać by się mogło – podejmowane przez siebie tematy pisze z lekkością pióra. Cóż, zaprzeczyć nie można, gdyż tak w rzeczywistości jest. Nad żadną ze swoich książek nie pracowała sama, zawsze towarzyszył jej zespół wspomagających ją osób – lekarze, prawnicy, policjanci, od których pobierała informacje potrzebne do napisania kolejnej powieści. Nie zmienia to jednak faktu, iż dzięki temu jest ona niezwykle obeznana w podejmowanym przez siebie temacie, dzięki czemu nie sposób zaprzeczyć wiarygodności opisywanym przez nią wydarzeniom, kolejnym czynnościom podejmowanym przez sądowych specjalistów czy chociażby lekarzy. Jest to jedna z rzeczy, która zawsze wzbudzała mój podziw podczas czytania powieści Picoult, a jednocześnie dostarczała wielu informacji, o których nie miałam wcześniej pojęcia.
Co byście zrobili, gdyby się okazało, że wasze dotychczasowe życie opierało się tak naprawdę na jednym, wielkim kłamstwie? Gdyby najbliższa osoba ukrywała przed wami tajemnicę, która po wyjściu na jaw zmieniła cały wasz świat? Zdecydowanie już nic nie mogłoby być takie, jak wcześniej. Z taką właśnie sytuacją musi zmagać się młoda matka, Delia Hopkins, która wiedzie spokojne życie w New Hampshire, u boku kochanego ojca, narzeczonego i wiernego psa tropowca, z którym pracuje przy poszukiwaniu zaginionych ludzi. Pewnego dnia do drzwi jej domu pukają policjanci, odkrywając przed nią prawdę, która przez tyle lat była skrzętnie pilnowana przez jej najbliższą osobę. Czy delia, która przez wiele lat zajmuje się poszukiwaniem zaginionych, będzie umiała sama odnaleźć się w nowej sytuacji?
„Nosiłem cię na barana, żebyś wszystko lepiej widziała. Przysięgałem sobie, że będę ćwiczył mięśnie, żeby nosić cię na rękach do końca życia. Zapiszę się na siłownię. Będę dźwigał ciężary. Nigdy nie dam po sobie poznać, że jesteś dla mnie za duża, za wysoka, za ciężka. Bo nigdy nie przyszło mi do głowy, że pewnego dnia poprosisz mnie, żebym postawił cię na ziemi. Że pewnego dnia zechcesz iść o własnych siłach.”
Po raz pierwszy podczas mojej wieloletniej przygody z książkami Picoult pojawiło się coś, co w pierwszych stronach spowodowało mój niesmak. Była to narracja pierwszoosobowa, za którą szczerze nie przepadam, jednak nie unikam takich książek – o prostu większą przyjemność sprawia mi czytanie powieści z narracją trzecio osobową. Pomyślałam sobie, że będzie to powód, z którego nie będę mogła czerpać całkowitej przyjemności z czytania te książki, jednak byłam w wielkim błędzie. Już po chwili całkowicie zapomniałam o tym, co na początku spowodowało mój niesmak i zupełnie zatraciłam się w „Zagubionej przeszłości”. Jak się później okazało – owa narracja stała się jedną z rzeczy, które najbardziej mnie w tej powieści zauroczyły.
„Zagubioną przeszłość” poznajemy z punktu widzenia kilku osób, co jest częstym i przeze mnie bardzo mile widzianym zjawiskiem w książkach Jodi Picoult. Można poznać uczucia samej Delii, jej narzeczonego, ojca lub chociażby najlepszego przyjaciela – Fitza. Miałam wrażenie, że narracja każdej z tych osób jest niezwykle refleksyjna, co wprowadziło mnie w piękny nastrój i zwiększyło przyjemność czerpaną z czytania tej lektury, bo akcja i bohaterowie to zdecydowanie nie jest jej jedyny atut. Wszystkie te narracje były bardzo różnorodne, ale sprowadzały się do jednego – mogę je porównać do pamiętnika pisanego dla głównej bohaterki.
„Co było najpierw: nałóg czy nałogowiec? Aby się uzależnić, musi istnieć przedmiot pożądania; lecz narkotyk to nic innego jak zwykła roślina, płyn, proszek - dopóki ktoś go nie pragnie z całych sił. Bo prawda jest taka, że nałóg i nałogowiec przyszli na świat razem.”
Cenię Jodi za to, z jaką prostotą pisze swoje powieści. Jest to bardzo przenikliwa, empatyczna i wrażliwa pisarka, która nigdy nie stara się opowiedzieć za żadną ze stron, ona przedstawia daną historię czytelnikowi w tak przystępny sposób, żeby sam zdecydował, co jest dobre, a co złe. Nie da się jednoznacznie określić, którzy bohaterowie w jej powieściach postępują dobrze, albo źle – nie da się tego tak łatwo i szybko zrozumieć. Dlatego lubię w książkach Picoult to, że stara się ona zawsze pokazać punkt widzenia każdej ze stron, dzięki czemu czytelnik w każdej chwili może ustosunkować się do danej sytuacji na dwa sposoby.
„Zagubiona przeszłość” porusza do głębi, jest to powieść, która dotyka w czytelniku najdelikatniejszych, najbardziej wrażliwych strun – jak praktycznie większość książek tej autorki. Przedstawione w tej lekturze wydarzenia mogły tak naprawdę zdarzyć się każdemu z nas, mogły i – być może – zdarzyły, gdyż „Zagubiona przeszłość” jest tak prawdziwa, jak tylko prawdziwa potrafi być powieść tej autorki. Wbrew pozorom nie uważam tej książki za arcydzieło – jak mogłoby się wydawać – staram się tylko uwidocznić jej atuty, aby ci, którzy wciąż nie są przekonani do książek Picoult bez większego zawahania sięgnęli po tę powieść. Jodi ma swoje lepsze i gorsze książki, jednak prawda jest taka, że nie potrafię źle wyrazić się o jej twórczości. Jestem nią głęboko zauroczona i zdecydowanie przeczytam wszystko, co tylko wyjdzie spod jej pióra.
„Czasami nie chcemy o nic pytać, ale nie ze strachu, że ktoś nas okłamie w żywe oczy. Boimy się usłyszeć szczerą prawdę.”