W przypadku niektórych książek lepiej zachować milczenie, nie zdradzając żadnych faktów, które mogłyby popsuć przyjemność czytania. „Zaginieni” są tego świetnym przykładem – im mniej wiesz, tym lepiej.
Powieść zaczyna się retrospekcją głównej bohaterki. Sarah Finch odnajduje przypadkowo , podczas biegania ciało swojej uczennicy – Jenny Shepherd. Nie bez powodu, po zdarzeniu tym zaczyna coraz bardziej angażować się w śledztwo. Przed szesnastu laty zaginął Charlie, jej starszy brat, którego ciało nigdy nie zostało odnalezione. Jej rodzina przeżywała prawdziwy dramat, kilkanaście lat później Sarah zostaje uwikłana w śledztwo, za które może zapłacić najwyższą z możliwych stawek.
Muszę przyznać, że sięgając po „Zaginionych” miałem mieszane uczucia. W zupełności nie wiedziałem czego spodziewać się po tej książce, jednak czas dał odpowiedź. Powieść wciąga jak bagno już od pierwszych stron, co zdarza się nieczęsto biorąc pod uwagę gatunek thriller. Jane Casey uwodzi czytelnika tajemniczością, która buduje nastrój grozy, oraz lekkim językiem, którym operuje, a potem potrząsa nami kilka razy podczas czytania. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to do końca przyjemna lektura. „Zaginieni” to powieść pełna cierpienia, ludzkiego okrucieństwa, opowieść o człowieczeństwie i jego utracie.
Autorka trzyma nas w niepewności aż do ostatniej strony. To właśnie nastrój buduje grozę. Nikt nie wie, co za chwilę podczas czytanie się wydarzy. Jest to pewnego rodzaju atut i muszę przyznać, w tym przypadku zabieg mistrzowski.
Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, co może dziać się w domu naprzeciwko, z pewnością odrzucałeś od siebie myśli o okrucieństwie, które można by tam spotkać. Cichy, spokojny dom, w którym nie dzieje się żadne nieszczęście. Pozory jednak mylą. Nigdy nie możemy być pewni tego, co zastaniemy po drugiej stronie.
Podczas lektury czytelnik zadaje sobie różnorakie pytania, na które odpowiedzi czasem nie może znaleźć. Jane Casey tworzy iluzje, zbija nas z tropu, wprowadza w czytelniku zły tok myślenia, a mordercę trzyma w gąszczu wydarzeń. Muszę przyznać jednak, że finał jest nie tyle zaskakujący, co przerażający. W wywiadzie załączonym na końcu książki autorka wyjaśnia poszczególne kwestie, co jest pewnego rodzaju miłym zaskoczeniem.
„Zaginieni” to nie tylko mrożący krew w żyłach thriller psychologiczny, ale także dramat rodzinny, który może dotknąć każdego z nas. Statystycznie co niecałą minutę w Stanach Zjednoczonych znika dziecko, spróbujmy postawić się w roli rodziców ofiar, którzy przeżywają prawdziwe piekło. Powieść ukazuje wyniszczoną psychikę Sarah, młodej nauczycielki angielskiego, która musiała w przeszłości przechodzić przez to wszystko, oraz to jak zachowała się jej matka, która szesnaście lat od zaginięcia syna urządziła sobie świątynię w jego pokoju.
Wątek pierwszoplanowy przeplata się z wątkiem zaginięcia brata Sary, co jest całkiem interesującym zabiegiem. Nikt nie przypuszczał, że kilkanaście lat po zaginięciu Charliego pewne sprawy zostaną w końcu ostatecznie wyjaśnione. Co mają jednak wspólnego ze sobą dwie ofiary, które zaginęły w różnych odstępach czasowych? O tym, czytelniku musisz dowiedzieć się już sam, jednak gwarantuję, że przeczytanie tej książki jest tego warte.
Na końcu zaryzykuję stwierdzeniem, że „Zaginieni” to pewnego rodzaju literacki odpowiednik „Miasteczka Twin Peaks”. Książkę czyta się łatwo i dosyć przyjemnie, a po finalnym zamknięciu okładek czytelnik czuje wyraźną satysfakcję. Gorąco polecam!