Pewne gatunki literackie czytają przede wszystkim ich wielbiciele – tak się dzieje z fantastyką i kryminałami, a także z niektórymi rodzajami romansów. Ich czytelnicy oczekują konkretnych elementów w konkretnych ilościach, a raczej konkretnych przeżyć w konkretnych odstępach, i dlatego łatwo przy pisaniu takich książek wpaść w schemat, który przez grupę docelową jest jednocześnie oczekiwany i niepożądany: nie ma kryminału bez morderstwa, ale co to za kryminał, w którym z góry (zazwyczaj po nazwisku autora) wiadomo, że zabił drugi z kolei przesłuchiwany, kimkolwiek będzie? Stworzenie dobrego i wystarczająco różnorodnego dla inteligentniejszych czytelników szablonu jest dużym wyzwaniem a o Jane Casey, autorce „Zaginionych”, można powiedzieć, że dobrze podołała zadaniu. Nic dziwnego, skoro jest z zawodu redaktorką w wydawnictwie, zapewne któregoś wieczora, poprawiając w zniszczonym fotelu styl popularnego autora doszła do wniosku, że przydałby jej się nowy, na przykład na tarasie loftu na Wyspach Kanaryjskich, i że też tak umie... i umie.
W „Zaginionych” toczą się dwa wątki w odstępie szesnastu lat, w których kluczową postacią staje się Sarah Finch – w jednym torze nieco dziecinna dwunastolatka która jako ostatnia rozmawiała z zaginionym bratem, w drugim – sfrustrowana nauczycielka innej dwunastolatki, zabitej i porzuconej w lesie komunalnym. Nie ma sensu pisać niczego więcej na temat treści, ponieważ zepsucie przyjemności rozwiązywania zagadki czytelnikowi nie jest moim celem, a na okładce zdradzono zdecydowanie zbyt dużo (więc radzę ominąć). Autorka umiejętnie rozwija poszczególne tropy, przedstawiając nowe postacie w równych odstępach czasu, co komplikuje poszukiwanie winnego – a i to, czy sprawca będzie w obu przypadkach ten sam nie jest takie pewne, jak wydawało się na samym początku. Z drugiej strony ilość kliszy powinna zadowolić fanów thrillerów, są niesłuszne oskarżenia, jest romans z policjantem (dlaczego te nauczycielki zawsze romansują z policjantami?), jest wątpliwość co do intencji narratorki, wszystko na swoim miejscu i w odpowiednich ilościach. Język powieści jest dobry i bardzo płynny, ale czegóż innego można oczekiwać po absolwentkach filologii angielskiej pracujących w wydawnictwie – może nieco mniej schematycznych dialogów? Tłumaczenie też można pochwalić, nic nie zgrzyta, można dać się pochłonąć, zastrzeżenia mam głównie do tytułu: książka zaczyna się trupem, zaginiona jest tu tylko jedna osoba, „The missing”, czyli brakujących (nam obok nas), całkiem dużo.
Całość została dopięta na ostatni guzik, jest porządna psychologia postaci, intrygujące zwroty akcji, wszystko, czego fan gatunku mógłby chcieć. A inni? Wszystko zależy od osobistych uprzedzeń i definicji rozrywki, bo do rozrywki się całość sprowadza. Nie odszukamy tutaj żadnych prawd i wskazówek życiowych, żadnej nowatorskiej analizy społeczeństwa, za to jeżeli lubimy bać się strasząc się, zabawa będzie przednia.
Thrillerów nie pisze się pojedynczo, tylko seriami, więc umiejętność nie wpadania w pułapki własnego schematu jest u pani Casey jeszcze do sprawdzenia, jako że to jej debiut. Życzę jej powodzenia w tym zakresie i mam nadzieję, że jeżeli zdecyduje się na kontynuację, a nie nową książkę, to bohaterem łączonym zostanie tajemniczo nieprzewidywalny Blake, a nie obowiązkowa i neurotyczna Sarah.