Mało jest książek, które lokują się w umyśle na lata, na zawsze. Mało jest tych książek, których tekst strona po stronie zapisuje się w tobie. Słowo po słowie. I chyba dlatego te, którym się to przydarza, są perłami mającymi dla ciebie nieoszacowaną wartość. Nie inaczej jest z powieścią Franka Wynne`a „To ja byłem Vermeerem”. Treść i prowadzenie fabuły to niewiarygodna wręcz droga przebyta przez utalentowanego, acz pazernego, Hana Van Meegerena. Pragnącego uznania, ścian najznamienitszych muzeów i galerii, a także utarcia nosa kolekcjonerom, znawcom dzieł sztuki i rzeczoznawcom.
Fałszerstwo jest mroczną stroną sztuki, występkiem, bez którego niemożliwa jest cnota, nie mówiąc o uczciwości. Artyście z odrobiną talentu, ale bez skrupułów, fałszerstwo oferuje nie tylko bogactwo, lecz pewną potajemną sławę, a do tego właśnie aspirował Meegeren biorąc się za Vermeera. Sama świadomość ekspozycji obrazu swojego pędzla w Luwrze, Metropolitan Muzeum of Art, czy Tate Gallery jest najsłodszą zemstą. To wyzwala w malarzu żądzę, która jątrzy się latami i wzmaga. I wniosek nasuwa się sam: dzieła sztuki wiszące w największych muzeach świata to nic innego, jak dobre falsyfikaty, które nie zostały wyśledzone. Takimi płótnami są wszystkie te spod pędzla Meegerena. Artysty, który kłamał, oszukiwał, cudzołożył, zdradzał i marnotrawił. Do tego był przeokropnie bogaty. Nie znał bolączek codzienności, nie doświadczył głodu podczas wojny ani strachu o własne życie. Był alkoholikiem i morfinistą, a do tego stałym klientem miejscowych prostytutek. Miał wątłe zdrowie psychiczne. Był hipochondrykiem, cierpiał na złudzenia paranoidalne, nałogowo palił. Miał zdiagnozowane zaburzenia osobowości i często to, co mówił oscylowało na pograniczu faktu i zmyślania. Jak powiedział jeden z medyków zajmujący się tą specjalizacją: „Próba ustalenia z tymi osobami „prawdy” przypomina próbę schwytania posmarowanej tłuszczem świni”.
Wracając do lat dzieciństwa, Meegeren miał zawsze bystre oko i pewną rękę. Od zawsze lubił rysować i malować. Podczas pierwszych nieoficjalnych nauk, Bartus, nauczyciel, widząc niecierpliwość chłopca nakazywał mu kontrolować rysowanie, by go nie zdominowało. On, jako malarz, miał być ponad nim, ponad wszelkimi żądzami. „Nie rywalizuj z aparatem fotograficznym” powtarzał. Jednak samo rysowanie to za mało. „Najważniejsze piękno jest to wewnątrz”, powtarzał nauczyciel, „piękno to stanowiące ukryte sedno, a jedyną drogą jest ciężka praca, dyscyplina i szacunek dla tematu”.
Z upływem lat nauczyciel stał się przyjacielem. Po nim jego miejsce zajęła Anna, pierwsza żona Hansa, która całe życie hołubiła go, jako artystę. „Oddajesz światłem brzmienie chorału Bacha” mówiła. Była jego muzą i powietrzem, była natchnieniem. Mieli syna Jacquesa i córkę Pauline, później zwaną Inez. Po latach bycia razem, rozwiedli się, jednak Han szybko wskoczył w kolejne małżeństwo z aktorką. Nie powstrzymywało go to jednak przed notorycznymi zdradami żony. Bez kobiet nie umiał żyć, jak i bez leków i alkoholu i malowania. Uzależnił się od wszystkiego. Bawił się życiem ryzykując własnym zdrowiem, reputacją i życiem i to go niszczyło.
Malował obsesyjnie, perfekcyjnie dążył do ideału. Postarzał płótna, tworzył nowe kolory, barwy i odcienie. Usuwał stare warstwy malunków, by potem z mozołem i precyzją godną mistrza nakładać nowe warstwa po warstwie podrabiając styl mistrza Vermeera.
Wodził za nos konserwatorów i badaczy autentyczności. Stał się wyrafinowanym fałszerzem obrazów. Konserwacja dzieł sztuki sprawiła, że zaczął przekraczać rozsądne granice. Zaczął owe płótna „poprawiać” stając się ich nowym autorem. Stał się... Vermeerem Hanem Meegernem we własnej pracowni, którego obrazy zostaną dopiero odkryte... Ujawnione...
Jednak pazerność, swoboda i igranie z rynkiem dzieł sztuki musiały się kiedyś skończyć... Nie inaczej było z zabawą, drwinami i z coraz bardziej chorymi ambicjami i obsesjami. Wszystko zmierzało ku najgorszemu i o tym jest ta niesamowita w treści powieść. To obraz człowieka, którego zjadły pragnienia. To obraz perfekcjonisty, który utopił się we własnym micie doskonałości. Osiągnął więcej niż jakikolwiek fałszerz dzieł sztuki w dziejach historii. Ozdobił ściany najznamienitszych galerii Europy, z czasem też świata. Zabłysnął i utarł nosa specjalistom mianującym się „nieomylnymi wyroczniami”, udowodnił hipokryzję i sprzedajność świata sztuki i ludzi, którzy się nią zajmują. Naświetlił jej kulenie i ułomność. Kpił z ekspertyz i opinii naukowców. Bawił się nimi. Zapłacił za to najwyższą cenę, lecz tego pragnął. Był artystą, który za życia osiągnął spełnienie... Osiągnął pełnię.
Mogłabym tak pisać i pisać o tej powieści, która mnie otumaniła bez końca. O powieści, która otworzyła mi oczy na „czarny rynek” dzieł sztuki i na licytacje opiewające na miliony dolarów, podczas których oryginały stają w towarzystwie z rupieciami lub falsyfikatami bliskimi oryginałom. Ale... ta powieść też, przewrotnie nieco, wciągnęła mnie w rynek podróbek dzieł najznamienitszych mistrzów pędzla.
Fałszerstwo płócien... Fałszerz okazuje się być lepszy od oryginału.
Porwał mnie świat malarstwa i jego tajniki. Pochłonęła mnie aura artystów, ale i tych, którzy zajmują się jej drugą stroną – badaczy autentyczności, konserwatorów i fałszerzy. Zaintrygował skrywany proceder falsyfikatów dzieł najwyższej jakości.
Zafascynował mnie Vermeer, mistrz ponad mistrze, po którego albumy musiałam sięgnąć. Musiałam poznać, zatrzymać się nad nimi o nauczyć się oglądać. Nauczyć się doceniać.
„To ja byłem Vermeerem” jest perłą literacką.
Jestem pełna zachwytu dla autora, Franka Wynne`a. Za podjęty temat, za bogactwo barw, za pióro i za całą historię, którą stworzył. Pozwolił mi przekroczyć próg artystycznej bohemy, poczuć splendor, ale i wejść do pracowni.
Znalazłam się w innej przestrzeni.
Poczułam zapach mieszanych farb, odczynników malarskich i starych płócien. Poczułam zaduch ciemnych pracowni. Poczułam satysfakcję, którą osiąga się dzięki wytrwałej pracy, pracy do samej śmierci.
Ta powieść to historia chemii sztuki.
To kompilacja, której punktem wyjścia jest płótno rozciągnięte na blejtramie. Nagie płótno...
Han Van Meegeren malował by żyć, a autor Wynne udowodnił, że Hans Van Meegeren żył, by malować.
„To ja byłem Vermeerem” zajmuje od teraz zaszczytne miejsce w mojej prywatnej biblioteczce. Tuż obok „Pasji życia” o Vincencie Van Goghu. Takich powieści strzegę, jak największych skarbów.
#agaKUSIczyta