Należę do fanów Olivera Sacksa, to on mnie wprowadził w tajemniczy dla mnie świat neurologii, dlatego z chęcią sięgnęłam po tę książkę. Brytyjska neurolożka O’Sullivan opisuje zjawiska wymykające się klasyfikacjom znanym współczesnej medycynie, czyli czynnościowe zaburzenia neurologiczne: zaburzenia dysocjacyjne, konwersyjne, psychosomatyczne, biopsychospołeczne, czy nawet zbiorowa histeria. Zaburzenia te mają jak najbardziej charakter chorobowy, nie różnią się od innych chorób. Powstają na skutek nieprawidłowego przebiegu procesów poznawczych i powodują zmiany fizjologiczne. Mimo to właśnie czynnościowe zaburzenia psychosomatyczne nadal muszą toczyć walkę przeciwko rozmaitym koncepcją rozpowszechnianym od stuleci, dawnym zdyskredytowanym teoriom, czy stereotypom by wreszcie uznano je za prawdziwe problemy medyczne. Niestety nawet niektórzy lekarze nadal nie rozumieją różnicy między symulanctwem a czynnościowymi zaburzeniami neurologicznymi. Jeśli ktoś nie wierzy w realność czynnościowych zaburzeń neurologicznych, nic dziwnego, że będzie bronił autentycznie cierpiących pacjentów przed taką diagnozą. Niestety wskutek takich błędnych założeń i mylenia psychosomatycznego z udawaniem zwykli ludzie wpadają w rozpacz, kiedy słyszą, że cierpią na czynnościowe zaburzenia neurologiczne. Boją się, że będą osądzeni.
Suzanne O’Sullivan przemierza cały świat i przedstawia nam choroby związane z czynnościowymi zaburzeniami neurologicznymi, które dotykają osób z różnych społeczności. Opisuje zjawiska wymykające się klasyfikacjom znanym współczesnej medycynie. Pokazuje, jak trauma wpływa na umysł, ingeruje w ciało i odpowiada za choroby, których nie można zidentyfikować. Przedstawia przypadki chorób, które pojawiają się w zamkniętych społecznościach. Najbardziej wstrząsające są tytułowe „śpiące królewny”, czyli dzieci emigrantów z krajów Trzeciego Świata w Szwecji, gdzie wnioski o azyl rozpatruje się długo. Dzieci te urodziły się lub przyjechały bardzo małe, tutaj nauczyły się języka i nawet poszły do szkoły. Często, jako znające język uczestniczą w przesłuchaniach rodziców, jako tłumacze i dowiadują się o przerażających historiach, prześladowaniach, wojnach w krajach pochodzenia ich rodziców. Kiedy ich rodzice dostają odmowę, dzieci zaczynają chorować, słabną i popadają w letarg, nie reagują na żadne bodźce. Badania kliniczne nie wykazują żadnych patologii, ale dzieci są pogrążone w letargu, w którym niektóre przebywają od lat. Niektórzy uważają, że udają i tym sposobem próbują wyłudzić pozwolenie na azyl, ale to niemożliwe gdy trwa to tak długo. Podobne przypadki, chociaż zupełne inne objawy i inne podłoże chorób dotyczyło małego miasteczka w Kazachstanie, czy amerykańskich dyplomatów pracujących w Hawanie. Zadziwiające i niestety pod dużą krytyką są przypadki zbiorowej histerii, najczęściej w szkołach, wśród dziewcząt w różnych częściach świata. Panuje powszechne przekonanie, że zbiorowe choroby psychogeniczne dotykają głównie osób słabych i kruchych, a zatem szukając przyczyn, ludzie skupiają się na tym, co siedzi w głowach chorych jednostek. Zazwyczaj jest to błędne podejście. Epidemia zbiorowej histerii więcej nam mówi na temat społeczności, do której należą osoby dotknięte zaburzeniem, niż na temat poszczególnych ofiar. Autorka uważa, że społeczeństwo i kultura w olbrzymim stopniu kształtują chorobę, a odpowiedzi dotyczące zaburzeń psychosomatycznych i czynnościowych zaburzeń neurologicznych nie zawsze da się znaleźć we wnętrzu ludzkiej głowy. Choroba, jako metafora, jako język, narzędzie wyrażania udręki czy konfliktu bywa często mylnie interpretowana przez system, który tworzą wyspecjalizowani lekarze skupiający się przede wszystkim na objawach i pasujących do nich schorzeniach. Dlatego w każdym z tych przypadków autorka rozmawiała z chorymi, ich rodzinami, a także z innymi członkami społeczeństw, analizowała opowieści i narrację towarzyszącą tym chorobom. Przybliżała nam historię oraz tło społeczno- kulturowe miejsc, w których występowały wszystkie te dziwne przypadki chorób.
Drugą część książki poświęcona jest nadmiernej medykalizacji naszego życia, by wszystko diagnozować i przyklejać etykietki, nazywa Ti „tworzeniem chorych”, samospełniającymi się przepowiedniami. Opisuje z własnego doświadczenia dwa przypadki, gdzie taka radykalizacja mogła doprowadzić do kalectwa. Mnie zainteresowało, modne ostatnio zaburzenia u dzieci, jak ADHD czy autyzm i diagnozy stawiane coraz częściej. Ponieważ nie istnieje obiektywne badanie pozwalające stwierdzić u kogoś autyzm lub ADHD i ponieważ kryteria mają charakter jakościowy, otwiera się pole do interpretacji. Ostatnio rodzina przyjaciółki walczyła z przedszkolankami, które orzekły, że dziecko ma autyzm (dodatkowe pieniądze dla przedszkola) i potrzebne orzeczenie psychiatry . Dziecko musiało przejść ileś testów, żeby wreszcie dwóch psychologów orzekło, że dziecko nie ma żadnych symptomów choroby. Zasadniczy wzrost liczby diagnozowanych przypadków to pozytywne zjawisko: nie ulega wątpliwości, że ADHD i autyzm bywają zaburzeniami niezwykle poważnymi i powodują rozmaite problemy życiowe. U dzieci wiąże się to ze szczególnymi potrzebami, na które dawniej nikt nie reagował. Odkrycie specyficznych deficytów oznacza, że dziś dziecko mającemu szczególne potrzeby nie przypina się łatki głupiego lub niegrzecznego. Zamiast tego można rozwijać jego atuty. Niestety jest druga strona medalu, dziecko może być inaczej spostrzegane, otoczenie uzna je za mniej inteligentne i mało kto będzie wróżył takiemu dziecku sukces. Niektóre dzieci utożsamiają się z przypiętą im łatką i nieświadomie wypełniają te przepowiednie. Przez całe życie noszą swoje piętno. Niestety za sprawą rozmaitych mechanizmów rodzice, nauczyciele i szkoły często mają szczególną motywację do ubiegania się o etykietki. Zdiagnozowane dziecko może zyskać dodatkowe wsparcie, jego szkoła zapewni sobie dodatkowe środki – a więc ochoczo stawianie diagnoz leży w interesie wszystkich stron. Naużywanie diagnoz dotyczy wszystkich pacjentów, sprzyja temu komercjalizacja i przemysł farmaceutyczny. Nauka proponuje nam, aby porażkę, żałobę czy smutek uznać za objawy choroby. Wiele osób korzysta z tej oferty. Medykalizowanie kiepskiego nastroju lub różnego rodzaju wad ma dla nas sens, dzięki diagnozie możemy bowiem mówić sobie, że nasze problemy wcale nie wynikają z braku tej czy innej cechy, cenionej przez kulturę, w której żyjemy. Diagnoza, która wydaje się sensowna – im bardziej naukowo brzmiąca, tym lepiej – pomaga złagodzić ból życia. Niestety autorka nie widzi drogi wyjścia z tej sytuacji, gdyż społeczeństwo traci wspólną duchowość i poczucie więzi i ludzie szukają nowych ścieżek wsparcia. Jeśli jedynymi dostępnymi instytucjami zapewniającymi opiekę w twoim otoczeniu są przychodnie i szpitale, medykalizacja problemów o podłożu społecznym lub psychologicznym stanowi sensowne rozwiązanie. Człowiek, który czuje się odpowiednio wysłuchany tylko w gabinecie lekarskim, nie zrezygnuje z choroby.
Fascynująca lektura, właściwie rodzaj reportażu napisany w bardzo przystępny sposób, bez trudnej terminologii medycznej. Autorka przedstawia nam, że umysł i ciało to jedność i umysł potrafi silnie wpływać na nasze ciało i zaburzyć jego funkcjonowanie. Sama kiedyś poznałam kobietę, która miała poważne problemy z sercem. Objechała wszystkich możliwych specjalistów i nic nie wykryto. Wreszcie któryś zaproponował jej psychoterapię. Przyjechała bardzo sceptyczna, ale po paru tygodniach na szczęście zmieniła zdanie, a ile takich pacjentów błąka się po różnych lekarzach, a niektórzy zarzucają im symulowanie.