Jako zagorzała miłośniczka różnorodnych kultur, z radością powitałam książkę, która czerpie z obyczajów i barw Ameryki Południowej i Środkowej. Autorka stworzyła unikalny świat, jednak pachnący kakao i czekoladą - a motyw jaguara, pierzastego węża i wszechobecne pióra sprawiają, że czujemy się, jakbyśmy wstąpili do inkaskiego miasta.
W zasadzie książka nie ma głównego bohatera. Patrzymy na wydarzenia oczami wielu postaci, z której każda ma coś do dodania. Najciekawszy wydał mi się Serapio. Okaleczony w dzieciństwie, by potem służyć jako avatar boga i klucz do zemsty, godzi się ze swoim przeznaczeniem - jednak jego natura kłóci się z krwiożerczą wolą pradawnego bóstwa. Jest w nim dualizm, który fascynuje - od spokojnego miłośnika historii opowiadanych przy burcie do gniewnego narzędzia pomsty, które pławi się we krwi.
Naranpa za to, kapłanka słońca, wydawała mi się potraktowana przez autorkę po macoszemu i zrzucona celowo na dalszy plan. Jej chęć naprawienia wizerunku kapłanów, jej dobra wola, nawet wobec kapłanki uzdrowień (która bardzo źle jej życzy) wydaje się, w obliczu intryg wymierzonych przeciw niej, prawie że dziecinna. Być może było to zamierzone przez autorkę i po prostu Naranpa jest wkurzającą postacią, która miała wkurzać.
Mamy też żeglarkę, Xialę, która w dwójnasób wynagradza potknięcia kapłanki. Kapitan statku, doświadczona, pyskata i silna kobieta. Która ma pewien sekret, a który to sekret sprawił, że klaskałam w dłonie jak mała dziewczynka.
Co do samego świata przedstawionego, pomimo licznych dodatków i trinketów południowoamerykańskich, wydaje się on odrobinę ubogi w opisy. Wszystko wydaje sie sterylne, ograniczone jedynie do postaci i ich drogi. Widać, że autorka skupiła się na dopieszczeniu swoich bohaterów i na nich skupiła swój literacki talent - i tak jak osobowości i cechy wszystkich postaci lśnią, tak przydałoby się więcej magii otoczenia. Więcej tej "czekolady i kakao", o których już wspomniałam. I jest to oczywiście metafora. Być może, gdyby Roanhorse skupiła sie bardziej na kulturze, miejscach i wierzeniach, książka mogłaby być nawet wybitna.
Podoba mi się, że w książce normalnością są osoby homoseksualne i - co bardzo rzadko się zdarza - niebinarne. Muszę przyznać, że to pierwsza książka, w w której tyle postaci - w tym jedna bardzo znacząca - określa siebie jako "ono". Wydaje się to zresztą tak naturalne i tak naturalnie przyjęte przez resztę społeczeństwa, ich przyjaciół i ludzi zupełnie postronnych, że chciałoby się aż pogratulować autorce - świat, w którym inność nie jest stygmatyzowana, a nawet jest popierana.
Styl Roanhorse sprawia, że kartki same sie przewracają. Pomimo niedociągnięć, o których wspomniałam, książka jest tajemnicza, wciągająca i intrygująca. Aż kusi by wbiec między jej karty i samemu pofrunąć na grzbiecie ogromnej wrony lub złotego orła - bo dosiąść nartnika bym się raczej obawiała.
Jeśli chcecie zasmakować egzotyki, jeśli lubicie książki, które w doskonały sposób mierzą się z psychiką bohaterów, a postaci nie są jednoznaczne - uważam, że "Czarne Słońce" jest doskonałym krokiem w tę stronę. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy w naszym kraju mlekiem i miodem płynącym zbyt długo czekać na kolejną część.