Godzina trzecia piętnaście w nocy czy nad ranem? Oto pytanie nurtujące Bartka Elbląga, pytanie, które jednocześnie nadaje rytm całej powieści „Zabobon”. Godzina trzecia jest momentem niedookreślonym, może być zarówno jeszcze nocą i już dniem. Może być mrokiem z prześwitami poranka, bądź świtem spowitym szarością. Jest momentem przejściowym, przesileniem, stykiem zawierającym w sobie i dzień i noc. Na owym styku lawiruje główny bohater. Mrok kryje w sobie magię orientu, kawalerskie życie w Krakowie skropione alkoholem i mityczną Dziewczynę – narkotyk i natchnienie. Ten nieokiełznany i pełen niepokoju stan burzy nadchodzący świt, a wraz z nim zachodni racjonalizm, Bielsko-Biała i poukładane życie z żoną i dzieckiem. I jeszcze ta książka, niby skończona, niby sprawa wyjaśniona, ale dla Bartka pusta, niepełna, mdła. Fakty nie pozostawiają wątpliwości, kto jest sprawcą, a jednak autor podejmuje śledztwo jeszcze raz, skuszony nowym tropem, i tu uwaga, zasłyszanym od pewnego osiedlowego pijaczka, który ostatecznie mógł powiedzieć cokolwiek za kilkadziesiąt złotych. W powieści „Zabobon” można doszukać się pewnych ram fabuły. Oto wspomniany Bartek Elbląg, pisarz od bestii drzemiących w ludziach, przeprowadza się do Bielska, aby rozpocząć nowy, poukładany etap w swoim życiu. Czytelnik poznaje go właśnie w tym momencie rozkroku między zostawianym a nadchodzącym, między jego naturalnym środowiskiem a przyciasnym garniturkiem, w który jest wciskany niejako bez jego woli. Podczas pożegnalnej rozmowy ze starym przyjacielem ożywają wspomnienia, a w tych wspomnieniach kolejne i kolejne, tym samym linearna fabuła ustępuje miejsca przywoływanym spontanicznie obrazom. Czytelnik zostaje wrzucony w labirynt pamięci bohatera, w którym niczego nie może być pewnym. Oniryczna narracja sprawia, że przywoływane wydarzenia i osoby tracą wyrazistość i wiarygodność, a świat powieściowy zaczyna przypominać majaki, rozwodnione obrazy czy narkotyczne halucynacje. Czytając kolejne strony odnosi się wrażenie, że narrator celowo zaburza percepcję faktów, aby rozmyć granice miedzy faktami a zmyśleniem. Wodzi odbiorcę za nos, aby ten, nie był wstanie rozróżnić prawdy od fantazji bohatera, poczuł niepewność, niejasność, bezradność wobec prezentowanej historii, aby, mówiąc kolokwialnie, stracił grunt pod nogami. Wreszcie, aby porzucił zachodni imperatyw chronologii i niezaprzeczalnych faktów, na rzecz przeżycia historii, jako przypowieści, baśni, w której prawda wyłania się z interpretacji zdarzeń, zarówno realnych, jak i opowiedzianych. Ten sposób narracji przywodzi na myśl grę, w której czytelnik prowokowany jest do własnej inicjatywy, zabawy w odkrywanie symboli, nawiązań, do zbierania i składania elementów w ostateczny obraz. Wszystko wydaje się wzięte w nawias. I zbrodnia w Brzezinach Śląskich i opowieść Bartka Elbląga, którą, nota bene, kończy jak teatralny spektakl. Na realności tracą również postaci, które przypominają raczej atrybuty, manekiny czy zjawy, wśród których miota się iście schulzowski bohater. Niewolnik kobiecej seksualności, zarówno mitycznej, nieokiełznanej, nieuchwytnej Dziewczyny, jak i seksownej, idealnej, silnej Alicyjki. Konwencja gry niesie ze sobą zasadnicze ryzyko, o ile bowiem w trakcie jej trwania zasady dyktuje narrator, o tyle ostateczny wydźwięk zależy od czytelnika, a dokładnie od tego, czy się w nią wciągnie, czy po prostu dotrwa do końca znudzony. Osobiście mam ambiwalentny stosunek do „Zabobonu”, z jednej strony nie mogę odmówić książce ciekawej konwencji, dobrego języka, czy niebanalnych fraz, jednak muszę przyznać, że momentami odnosiłam wrażenie niepotrzebnego słowotoku i zbyt schematycznego posługiwania się mitami obecnymi w imaginarium społecznym. Polecam, ale tak asekuracyjnie dodam, że każdy czyta na własną odpowiedzialność:)