„Nie da się spojrzeć diabłu w oczy i odejść bez części jego grzechów. Nie uda się go pokonać, jeśli człowiek nie stanie się taki jak on..”
Już w momencie, gdy ukazała się zapowiedź książki „Zabierz mnie ze sobą” wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Poprzednia książka autorki „Dług” była tak dobra, że nie miałam wątpliwości, że i tą muszę poznać. Zanim jednak do tego doszło, rzuciło mi się w oczy kilka innych recenzji, gdzie w większości górowało stwierdzenie, że swojej poprzedniczki nie przebiła. Czy rzeczywiście? Tak. Również sądzę, że „Długu” nie pobiła, jednak to nie zmienia faktu, że to nadal jest naprawdę świetna książka!
Przed czytaniem takiej książki zawsze wydaje mi się, że wiem, na co się piszę. Z gatunkiem „dark romance” już tak jest, że znajdujemy w tych historiach wiele rzeczy, które nam się nie podobają, a jednocześnie patrząc na całokształt, książka okazuje się naprawdę świetną lekturą.
I to, że tak podoba mi się książka, w której dochodzi do wielu nieakceptowanych rzeczy, nie znaczy, że jako czytelnik je popieram. Bo co tak naprawdę znaczy dobra książka? Dla mnie wyznacznikiem tego określenia wcale nie jest to, czy została idealnie napisana, choć nie jest to też bez znaczenia, ale najważniejszą rzeczą, na jaką zwracam uwagę, są emocję! I co do tego, że książka „Zabierz mnie ze sobą” wzbudza emocje, nie mam wątpliwości. Co prawda niewiele jest w niej dobrych emocji. Przeważają tam jednak te złe, przez które człowiek niejednokrotnie ma ochotę odłożyć książkę na bok, a jednak jesteś tak zafascynowaną dalszym ciągiem, że nie możesz przestać czytać.
W przypadku historii Sama i Vespter zdarzyło mi się odłożyć ją na dwa dni, bo przyszedł taki moment, gdy miałam już dość i musiałam na chwilę od niej odpocząć. Jednak, biorąc ją do ręki kolejny raz, nie odłożyłam jej, aż nie przeczytałam ostatniego zdania.
Pomimo tego, że jest w tej książce naprawdę dużo złych rzeczy, naprawdę mi się podobała. Zdecydowanie nie jest to książka dla wszystkich. Każdy wrażliwszy czytelnik nie poradzi sobie z czytaniem sceny gwałtu, czy innych, nie mniej poruszających, o których pisać nie chce.
„Zabierz mnie ze sobą” to kolejny świetny przykład syndromu sztokholmskiego. Historia o uczuciu łączącego ofiarę i jej oprawcę. Jednak dla mnie, najważniejszą „rzeczą” w tej historii jest postać głównego bohatera. Postać niezwykle złożona, przybierająca maskę, pod którą kryje się wiele rzeczy, jakie przytrafiły mu się w dzieciństwie, a których z czasem dowiadujemy się z kart tej powieści. Bardzo podobało mi się to, że cała historia jest przedstawiona oczami obojga bohaterów, bo dzięki temu jesteśmy w stanie dokładnie poznać ich opowieść.
Jeśli więc szukacie historii o pięknej miłości, to przykro mi bardzo, ale tu jej nie znajdziecie. Znajdziecie jednak pełną emocji opowieść naznaczoną bólem, krwią, żalem, nienawiścią i zagubieniem. To nie jest łatwa historia. Nie można jej zakwalifikować jako dobrą albo złą. Ja przynajmniej nie potrafię tego zrobić. Dla mnie ta książka jest przede wszystkim złożona. By ją ocenić, każdy sam musi ją poznać. I jeśli nie straszne wam takie historie, to bardzo was do tego zachęcam.
POLECAM!