Komiksowa opowieść Tomasza „Spella” Grządzieli pt. „Zasada trójek”, to rzecz wielka! Wielka w absolutnie każdym calu i szczególe, czyli począwszy od samego konceptu, poprzez fabularną relację, a kończąc na rozmachu, emocjach i humorze, jaki to wypełnia sobą każdą ze stron tej pozycji. A o tym, że dokładnie tak jest, postaram się was przekonać słowami poniższej recenzji.
Mamy miasto... Niezwykłe, fantastyczne, niekończące się miasto o nazwie „Zasada Trójek”, gdzie mieszkają przedziwni jego mieszkańcy, gdzie istnieją przedziwne miejsca i gdzie w zasadzie wszystko jest dziwne - ot choćby istnienie trzech bóstw, które zniknęły za sprawą eksperymentowania ze skończonością bytu. I to właśnie w tej nieskończenie dziwnej krainie żyją dwaj bohaterowie tego komiksu - Rubin i Honor, którzy doświadczeni boleśnie pechem mają już wszystkiego dość, a zwłaszcza „Zasady Trójek”. Z tego względu postanawiają opuścić to miejsce, ale zanim to zrobią, przyjdzie zmierzyć się im w ostatniej magicznej walce...
Przyznam szczerze, że zazwyczaj nie mam kłopotu z oceną wyższości jednego z dwóch elementów nad drugim, a dokładniej rzecz biorąc fabuły nad obrazem komiksowego świata. W tym przypadku jednak tak jest, gdyż szalona fabuła jest tu równie ważną jak szalona rzeczywistość tej opowieści, gdzie w obu przypadkach nic nie jest normalnym, ale fascynującym, porywającym i hipnotyzującym, już zdecydowania tak. To fantastyczna, bajkowa i komediowa historia dla młodego i dorosłego odbiorcy, której z pewnością się on nie spodziewa i która wielokrotnie go sobą zaskoczy.
W czym tkwi zatem wielkość tego komiksu...? Myślę, że absolutnie we wszystkim, czyli chociażby ukazaniu obrazu, przeszłości i realiów życia w magicznym mieście, poprzez kreację pary głównych bohaterów, którzy są (wiem, nadużywam tego pojęcia) dziwni, ale przy tym i sympatyczni, a kończąc na ich fabularnych losach, gdzie mamy ich zabawne przygody, pojedynki, ale też i konfrontację z mroczną częścią psychiki. Mówiąc kolokwialnie - tu wszystko jest „jakieś” i do tego zupełnie inne, niż być powinno w fantastycznej, komiksowej historii.
Mamy tu również znakomity humor - nie nazbyt prosty, ale też i nie nazbyt skomplikowany, dzięki czemu przystępny dla każdego. A bierze się on ze swoistej nieporadności i naiwności bohaterów, ich niezwykłego daru do przyciągania kłopotów, czy też wreszcie nonsensów tego miasta nieskończoności. Jednakże humor ten niesie nam również pewne ważne przesłania względem tego, jak ważną jest chociażby przyjaźń, czy też wiara w siebie samego nawet wtedy, gdy nic nie idzie po naszej myśli.
Wspaniale przedstawia się ilustracyjne oblicze tego tytułu, gdzie to mamy raz jeszcze rozmach, dbałość o każdy drobiazg kadru, moc pięknych i zróżnicowanych w swej ofercie kolorów oraz dobrą, lekką, cartoonową kreskę. To jakość, doświadczenie autora i wielki talent – czyli dokładnie te trzy najważniejsze rzeczy, które pozwalają tworzyć tak piękne, komiksowe ilustracje. Do tego warto wspomnieć w tym miejscu o efektownym wydaniu tego tytułu – duży format oraz dobra jakość papieru i druku.
Lekturę tego komiksu można porównać do zanurzenia się w baśniowym śnie, w którym wszystko jest inne, ale przy tym piękne, fascynujące i niezwykle interesujące. To przyjemność, wielkie emocje, śmiech i chwile ciepłego poruszenia, gdyż opowieść ta ma w sobie coś takiego, co każe się nam pozytywnie wzruszać nad losami bohaterów i odkrywanymi tajemnicami tego specyficznego świata. I przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie ta pozycja na wielu, bardzo wielu polach.
Komiks Tomasza „Spella” Grządzieli pt. „Zasada trójek”, to coś naprawdę wielkiego, pięknego i wartego docenienia. Oczywiście prawdą jest to, że trzeba lubić taką konwencję fantastyczno-baśniowego absurdu, ale z drugiej strony, trudno by tak się nie stało z uwagi na jakość tego tytułu. Dla mnie jest on wielkim „wow”, dlatego też z jak największym przekonaniem zachęcam was do tego, byście sięgnęli po ten komiks – zapewniam was, nie będziecie tego żałować!