Jest coś paradoksalnego w tej książce, paradoksalnego nawet nie na poziomie fabuły, opowiadanej historii - na poziomie samej konstrukcji powieści. Z jednej strony akcja jest naprawdę, ale to porażająco wręcz szybka, mamy jedno kluczowe wydarzenie, zaraz potem drugie, trzecie, siódme, a za niedługo trzydzieste ósme kluczowe wydarzenie, i przy tym trzydziestym ósmym kluczowym wydarzeniu jest dla nas oczywiste, że będzie jeszcze wiele kolejnych kluczowych wydarzeń, z drugiej jest to wszystko potwornie przegadane. Tak, udało się Najpłodniejszemu jakoś to pogodzić, jakoś pokonać tę zdawałoby się niemożliwą do pokonania sprzeczność :)
Powtórzmy to, akcja tej powieści jest zbyt szybka. Wiem, pamiętam, że to literatura popularna, ale nawet jak na jej standardy jest tu tego za dużo. Czy wy też się dziwicie, jeśli około połowy tekstu mamy już przedwczesny finał? Albo jeśli nasz dzielny śledczy odnajduje winnego po zdobyciu jakoś tak około trzech wskazówek? No to takie właśnie atrakcje ufundował nam Mróz w "Ekstremiście", a to i tak tylko początek :) Potem dalsze poszukiwanie i dalsze, wciąż opierając się na podobnie lichych (wrócę jeszcze do tego zagadnienia) przesłankach. Nie chodzi mi nawet o to, że nie mamy się kiedy zatrzymać, podelekować tą fabułą, mam bardziej na myśli po prostu brak powieściowego "mięsa", brak czegoś, w co moglibyśmy się wgryźć.
Zatrzymajmy się chwilę przy tym braku mięsa. Taka, warstwa ciekawostkowo - dygresyjna leży tu zupełnie. To przecież m.in. za to wielu kocha Najpłodniejszego, duża część spośród tworzonych przezeń postaci uwielbia błyszczeć wiedzą z najróżniejszych dziedzin, a my się i czegoś tam w przyjemny sposób uczymy i dobrze się tym bawimy. Sam nieraz pisałem o tym, jak Remek się popisuje*, niby troszkę to krytykując, ale tak naprawdę w aprobującym tonie. Początek był tu pod tym względem nawet obiecujący, zapowiadał nam i poznawanie tajemnic tarota i tego, co powoduje młodymi samobójcami - przyznacie, potencjał jest tu wielki. I co? I nic. Nic, o tarocie jest dosłownie kilka słów, o samobójstwach podobnie, także o Dmowskim, bo i ten przedwojenny ideolog się pojawia na kartach tej powieści, o czymkolwiek jest tyle, co nic. Nawet jestem chyba w stanie dokładnie określić moment, w którym ta warstwa powieści się posypała - to było wtedy, gdy tak po prostu poinformowano nas o tym, że wiadomość od Zodiaka jest już rozszyfrowana. Czy naprawdę szybko, po raptem kilkunastu stronach kończymy tak po prostu z urozmaicaniem powieści i niech się dzieje szybka akcja? Nie, panie Mróz, nie kupuję tego. Zwłaszcza, że w poprzednim tomie tego samego cyklu było przecież pod tym względem nieźle, informacje o kulisach show Davida Copperfielda wciągały i były podane nader zręcznie.
To odejście od urozmaicania tekstu jako takiego, od informacji o kontekstach i znaczeniach różnych powieściowych wydarzeń można wytłumaczyć tym, że Najpłodniejszy postanowił skupić na jednym tylko rodzaju urozmaicenia - na analizie lingwistycznej. Tak, powyżej trochę skłamałem pisząc, że tej warstwy powieściowej nie ma - jest, tylko, że ograniczona do jednej tylko dziedziny. Mamy duuuuużo o języku, gwarach, charakterystycznych składnikach mowy konkretnych osób, ciągle różne postacie o tym gadają i gadają (pamiętacie, jak pisałem powyżej, że książka jest przegadana? :) ). Ciągłe. Czy wydaje wam się to potencjalnie ciekawe? Mnie nie. Można to oczywiście zrobić w ciekawy sposób, ale generalnie nie wygląda to na dobry materiał na powieściowe mięso. I moim zdaniem Najpłodniejszy nie podołał. Nie ma nic o tej interesującej części tych zagadnień, o słowotwórstwie, o kształtowaniu się idiolektów, o tym, dlaczego są one takie, jakie są. Jest dużo o tym, jak jakich częściach Polski "y" wymawia się jak "i". I tyle. Co ciekawe Mróz chyba zdawał sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa, coś kojarzę, że w którymś z wywiadów mówił o tym, że "pisanie powieści opartej wyłącznie o śledztwo lingwistyczne to duże ryzyko". Czyli co, "ryzyko może dla innych, ale, co ja, ja nie dam rady?" Znów uwierzył w swój geniusz?
Reszta książki też nie porywa. Postacie są nakreślone tak grubą kreską jak rzadko u Najpłodniejszego, "to jest ekscentryczny naukowiec", "to jest nieprzyjemny tajniak", "studenci na piątym roku się rozluźniają" - taką metodą zwraca się do nas narrator. Motywacja ludzkich zachowań jest chyba wzięta z jakiejś innej planety, taki pierwszy z brzegu przykład - czy ktoś rozumie, czemu nasz pan _nieprzyjemny_tajniak zrobił coś, co podbudowało naszego głównego bohatera u głównej bohaterki (i każdy myślący człowiek powiedziałby, że go to podbuduje), skoro chciał (i nawet jasno to artykułował) mu zaszkodzić? Gdy ktoś popełnia samobójstwo w więzieniu, to nawet nikomu nie przychodzi do głowy, że ktoś mógłby mu w tym pomóc. Albo problem tego, że Gerard z jakichś tajemniczych powodów upiera się przy prowadzeniu prywatnego śledztwa, nawet jeśli od pewnego momentu jest już bardziej niż oczywistym, że sprawniej prowadziłoby mu się je gdyby zdecydował się choćby tylko współpracować z organami ścigania. I tak dalej.
Osobnej wzmianki wymaga wzmiankowana już kwestia lichości przesłanek, na podstawie których nasi dzielni śledczy orzekają o winie kolejnych podejrzanych. Dwie poszlaki wskazujące na Jasia - jest winny Jaś. Dwie wskazujące na Stasia - aresztujmy bez wątpliwości Stasia. Jakaś mówiąca o Zdzisiu - do pierdla ma iść Zdziś. Tak, dokładnie tak to tu działa. Najpłodniejszy nijak się tym nie bawi (a aż prosi się o jakieś mrugnięcie do czytelnika), ba, miałem konsekwentnie (i w sumie dalej mam) wrażenie, że po prostu mam dalej wierzyć w geniusz Edlinga, jakoś tak zapomnieć o częstotliwości z jaką popełnia on błędy - bo tak. Tylko, że jeśli tak by funkcjonowali polscy śledczy, to ja bym się - ewidentnie wbrew intencji autora, podkreślam - po prostu bał mojego kraju. Gdy już po tej kaskadzie winnych (pamiętacie, pisałem o kaskadzie zwrotów akcji) dochodzimy do ostatecznego winnego on przyznaje się od razu, widząc najwyraźniej ten geniusz, którego nie widzę ja. Rzadko używam tego typu skrótowców, ale teraz użyję - lol. Jedno wielkie lol. W ogóle to z tym określeniem winnego Mróz chciał chyba zrobić autonawiązanie do finału "Iluzjonisty" i, powiedzmy to dla porządku, ono również nie wyszło.
Okej, muszę tu jeszcze coś napisać, bo mam wrażenie, że powyżej nie wybrzmiało to dostatecznie mocno - to jest książka straconej szansy. Nastolatki popełniają kolejno samobójstwa, a coś wspólnego mają z tym karty tarota. Brzmi świetnie, prawda? No to dajcie mi powieść, w której to dostanę, dajcie mi powieść w której to będzie, nie rozmyje się po kilkudziesięciu w najlepszym razie stronach, to z radością ją przeczytam. Bo taką powieścią nie jest "Ekstremista".
Najgorsza obok "Kasacji" powieść Najpłodniejszego. Owoc jego wiary w swój geniusz i w to, że czytelnicy zachwycą się wszystkim, co napisze. Pan jest bardzo zdolny, panie Mróz, może nawet po części ma pan w sobie ten geniusz, ale to jeszcze nie oznacza, że może Pan pisać zupełnie tak, jak Pan sobie postanowi i będzie dobrze. Nie, nie będzie.
--------------------------------------------------------
*Sprawdźcie sobie moją recenzję "Listów zza grobu" choćby, czy cyklu politycznego