Mam niesamowicie mieszane uczucia wobec tej książki. Z jednej strony widać, że autorka bardzo się starała – z drugiej strony: starała się aż za bardzo. We fragmentach dotyczących Juno i Ursy jest za dużo metafizyki, a astronomia – która odgrywa ważną rolę w życiu Julii – pojawia się w miejscach, w których jest… cóż, niepotrzebna. Jak opisy. Metafory. Narracja.
W pewnym momencie myślałam, że mnie kwarki trafią i tyle z tego będzie.
Z jednej strony widać, że autorka miała pomysł i wizję, że chciała stworzyć historię, która ma coś przekazać, nieść ze sobą jakieś przesłanie i morał. Z drugiej strony wyszło dość papierowo i momentami po łebkach, jak w przypadku szkolnego konfliktu z miss Kate, czy w przypadku Małgorzaty, która jest po prostu Tą Złą Macochą i nie ma w niej ani odrobiny dobroci czy zrozumienia.
I na domiar złego – to Małgorzata stoi za Straszną Rzeczą, która spotyka pieska.
(Ale tu uspokajający spoiler: piesek żyje i ma się dobrze.)
Z jednej strony całość jest napisana tak, że czyta się przyjemnie i szybko, ale z drugiej strony – książka jest targetowana do nastolatek, a napisana została w sposób tak prosty i momentami naiwny, że nie jestem przekonana, czy nastolatki (mówimy o dziewczętach w wieku 13+) będą nią w ogóle zainteresowane.
Bo chociaż ,,Księga zaklęć’’ faktycznie porusza zagadnienia związane z samotnością, niezrozumieniem i odtrąceniem to robi to w taki sposób, że ja, jako odbiorczyni treści, tego zupełnie nie czułam. Nie kupowałam tego. Nie było w tym emocji, nie było dramatu.
Inną rzeczą, która mnie zupełnie nie przekonała było podejście wypływające z nurtu terapii poznawczo-behawioralnych czyli ,,czujesz się tak, jak myślisz’’. Julia znajduje ,,Księgę…’’, zaczyna ją czytać i pod wpływem lektury postanawia świadomie wybrać konkretny sposób myślenia o jakimś problemie i puf! Problem znika. A wcześniej dziewczynka była negatywnie nastawiona i cały czas marudziła.
(Nie, żeby każdy na jej miejscu miał pełne prawo być negatywnie nastawioną, nieszczęśliwą marudą, no ale.)
Ta pozytywność, chociaż pozornie fajna, jest jak plasterek przyklejany na wielką, jątrzącą się ranę – traum związanych z przemocą psychiczną w domu (patrz: macocha), nieobecnym emocjonalnie rodzicem (patrz: pan Starski) i matką, która ZAGINĘŁA (a z zaginięciami nie są w stanie poradzić sobie dorośli, a co dopiero dzieci) nie da się rozwiązać samodzielnie, wybierając zmianę myślenia na bardziej pozytywne. To po prostu tak nie działa.
No ale ktoś powie, że to książka dla nastolatek i wcale nie musi być realistyczna. To prawda, nie musi. Ale fajnie byłoby, żeby nie przekonywała przy okazji dzieciaków, że w tak ciężkich sytuacjach mogą same w sposób efektywny i konstruktywny zmienić swoje schematy myślowe. Bo gdyby to działało w ten sposób, to nikt nigdy nie potrzebowałby terapeutów i psychologów, i psychiatrów i leków.
Ale może się czepiam, bo jeśli sięgniecie po ,,Księgę zaklęć’’ jak po książkę pisaną dla dzieci (w wieku od 8 do 11/12 lat), i to taką książkę ,,po prostu’’ bez żadnych głębszych przesłań, bez żadnych morałów albo metafor, to dostaniecie całkiem niezłą, choć momentami nudnawą i chwilami niedokończoną (co się stało z wątkiem miss Kate? Tak po prostu wszystko odpuściła?) ale na pewno pięknie wydaną książkę.
I to chyba wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl