Książka jest... specyficzna. To najdoskonalsze słowo, oddające jej treść i przesłanie.
Przyznaję, trochę się nacięłam, bo spodziewałam się sensacji wojennej, którą tak lubię. Sensacji, która w założeniu jest fikcją. Może i opartą na faktach, ale jednak fikcją. Na dokładkę ta sensacja miała się dziać w Lublińcu, mieście wojskowych, które skądinąd znam i lubię. I otóż dostałam książkę, która fikcją w żadnym stopniu nie jest.
Powiedzmy to głośno i wyraźnie - TO NIE JEST KSIĄŻKA DLA KAŻDEGO (w moim przypadku: każdej). To pamiętnik (dziennik), a może wspomnienia żołnierza, który o tej konkretnej jednostce marzył od czasów harcerskich. Tak, bo książka zaczyna się w "Trawersie", w którym, jak sam autor wspomina, wszystko się zaczęło i stało się sensem życia. W czasach Trawersu autor miał nie więcej, niż naście lat...
Tam rozpoczęły się pierwsze przyjaźnie, pierwsze wspolne "wiszenia na linie", akcje. Oczywiście na minimalną, w świetle późniejszych rozdziałów, skalę, ale wszystko gdzieś musi mieć początek. I otóż tytułowa #starapaka ukształowała się właśnie w Trawersie.
Potem poszło z górki - pierwsze powołania, odmowy (bo autor chciał do konkretnej jednostki, którą z wojskowym uporem mu odmawiano), pierwsze akcje. Potem misja w Iraku i Afganistanie.
Przyznam, ze nadmiar słownictwa wojskowego i specyficznego poczucia humoru, nieco mnie nużył. Ale już po pierwszym rozdziale wiedziałam, że po prostu nie jestem targetem tej książki. Zwyczajnie nie jest dla mnie. To książka dla przyszłych wojskowych, niekoniecznie zasadniczej służby wojskowej. Tych, którzy marzą o misjach, wojsku z całym pozytywnym bagażem doświadczeń (choć w książce nie brakuje też tych negatywnych - oto cała prawda o życiu żołnierza). To książka dla młodych chłopaków, którzy chcą się przekonać, czy aby na pewno chcą robić to, co im się wydaje, że chcą (mnie się wydawało w dzieciństwie, że chcę być strażakiem). To książka dla tych, którzy nasłuchali się o poniżaniu "kotów" w wojsku i nie chcą do tego wojska iść.
Autor nigdzie nie pisze, ze fali nie ma. Nigdzie nie pisze, że wojsko jest piękne, cudne i wspaniałe. Za to na każdej stronie widać pasję, zaangażowanie i - co tu dużo mówić - profesjonalizm.
I zapewne też dla "chłopaków starszych", którzy z jakiegoś powodu, wiedzą o czym autor pisze.
Ja nie wiem.
Nigdy nie byłam harcerzem (harcerką też nie), nie miałam do czynienia z bronią, spadochronem i innymi tego typu sprzętami.
Mój jedyny kontakt z czasem wojennym, to pobyt (PO WOJNIE) w Kosowie i Bośni, gdzie największe wrażenie zrobił na mnie fakt, że na mnie jedną (szarą myszkę, nic nie znaczącą dla ogółu, przyznano czterech żołnierzy ochrony w pełnym rynsztunku. Zdaję sobie sprawę, że niewiele osób cywilnych doświadczyło czegoś podobnego, nie zmienia to jednak faktu, że był to jedyny mój kontakt z czasem wojennym.
I nadal tej książki nie czuję. Co powinno mnie cieszyć, tak nawiasem mówiąc.
I jeszcze jedno: dostałam tą książkę do recenzji w dniu wybuchu wojny na Ukrainie. Być może to kolejny powód, przez który po prostu bardzo ciężko mi się ją czytało. Tysiące ochotników, powracających do domu, żeby zaciągnąć się do armii i bronić Ojczyzny - to jest coś nieprawdopodobnego. I mnie, kobiecie spokojnego Zachodu, nie mieści się to w głowie.
I jestem absolutnie przekonana, ze ta właśnie książka, która mnie "nie weszła", została napisana DLA NICH. MIedzy innymi.
I jeszcze raz podkreślę - fakt, ze to książka spoza mojej półki, nie zmienia faktu, że jest to wyjątkowa pozycja na rynku księgarskim. Dobra, a nawet bardzo dobra.
I, że sobie przeklnę, wzorem autora :) , cholera jasna - każdy chłopak powinien ją przeczytać.
I każda dziewczyna, która choć przez chwilę myślała o służbie.
Bo ta książka pokazuje trudną i wyboistą drogę pasji, służby i przyjaźni.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta "nakanapie.pl" i bardzo dziękuję, bo mogę ją sprezentować teraz koledze - lekarzowi wojskowemu z Lublińca. On doceni kunszt tej książki. Na pewno.