Od małego jestem zagorzałym pasjonatem, niemal fanatykiem, odkryć związanych z budową Wszechświata, z ludzkimi zmaganiami z podbojem naszego Układu Słonecznego. Stąd też znam nazwy księżyców poszczególnych planet, imiona większych planetoid Pasa Kuipera czy nazwy większych kraterów na Marsie oraz innych planetach naszej najbliższej okolicy. Jednak nigdy nie miałem okazji dowiedzieć się, jak wyglądały początki naszej wiedzy dotyczącej poszczególnych planet (no może poza Uranem i Neptunem i Plutonem). Jak mi się wydawało, miałem dosyć duże pojęcie o naszych próbach poznania Marsa. Jak się słusznie domyślacie, byłem w grubym błędzie. Na szczęście z pomocą przyszedł mi/nam niejaki Marc Hartzman z książką „Wielka księga Marsa. Wszystkie obsesje na punkcie Czerwonej Planety”. I nagle okazało się, że niewiele wiem. Bardzo niewiele…
Pamiętacie pewnie z lekcji języka polskiego, być może z zajęć historii dotyczących średniowiecza, jak ówcześni „uczeni” zastanawiali się, ile aniołów może zmieścić się na główce od szpilki? Ja tak. Ale nigdy bym nie pomyślał, że równie niedorzeczne pomysły mogą mieć miejsce w nie tak odległej przeszłości. Powiedzmy, w połowie albo nawet w końcówce XIX wieku. A jednak. I było ich całkiem sporo.
W 1838 roku szkocki pastor i astronom amator, Thomas Dick (nie śmiejcie się, nazwisko wcale nie świadczy o intelekcie)\ albo dokonaniach) wyliczył, iż na Marsie przebywa kilkadziesiąt miliardów tubylców. A należy zauważyć, że Mars jest znacznie mniejszy od Ziemi, więc uważajcie, bo w przyszłe wakacje, możecie nie znaleźć miejsca na tamtejszej plaży. Jeszcze inni wymyślali przeróżne sposoby, jak skomunikować się z „wyższą” cywilizacją Marsa. Jedni proponowali budowę ogromnych kanałów na Saharze, wypełnionych płonącą ropą, które miały pełnić funkcję ogromnych listów (Austriak Joseph Johann von Littrow). Pal licho, że wiadomości te, nie były zbyt sugestywne. Inni jeszcze postulowali budowę lustrzanego „laseru”, który pozwoliłby wypalić na Marsie wiadomość z Ziemi (Francuz Charles Cros). Niestety nie wpadł już na pomysł, że taki „laser” mógłby znacznie przetrzebić „zatłoczoną” Czerwoną Planetę.
Gdy jedni rozważali mankamenty fizjonomii Marsjan, drudzy zastanawiali się, kiedy w dziejach mogło dojść do pierwszych kontaktów ludzi z przedstawicielami cywilizacji marsjańskiej. Trzeba przyznać, że niektórzy mieli dosyć nietuzinkowe pomysły. Nie zmienia to faktu, że właśnie takie debaty, nam wydające się bezsensownymi, stały się asumptem do tego, aby rozpocząć systematyczne, już w pełni naukowe obserwacje naszego najbliższego planetarnego sąsiada. Swoją drogą to dosyć zaskakujące, że właśnie ta planeta stała się powodem takiej obsesji naszego społeczeństwa. Cóż w niej się kryje, że aż tak rozpalała i rozpala nadal nasze ludzkie umysły?
Jeśli chcecie poznać odpowiedź na to pytanie, musicie sięgnąć właśnie po tę książkę. Ja wprawdzie skupiłem się tylko na pierwszym rozdziale, mówiącym o początkach „podboju” Marsa, ale dalej jest jeszcze ciekawiej, i coraz bardziej rozsądniej. Przy końcu dowiecie się nawet, jakie perspektywy czekają naszego sąsiada w najbliższym czasie. A trzeba przyznać, że są bardzo ambitne, i jak nigdy w naszych dziejach, możliwe do osiągnięcia. I tylko jest mi żal, że to właśnie ja nie będę miał możliwości, aby zostać pierwszym człowiekiem na Czerwonej Planecie. A szkoda, bo wziąłbym tę książkę jako pierwsze dzieło historyczne dotyczące i Marsa, i naszej, czasem zwariowanej, cywilizacji.
Książkę czyta się niezwykle szybko i łatwo. Napisana jest w bardzo przyjemny, czasem nieco cyniczny, ale zazwyczaj, w zabawny sposób. Swoją drogą, to takie rozliczenie z naszą, nie tak odległą przeszłością. Znajdziecie w niej wiele ciekawych cytatów. Co ciekawe, są tak doskonale dobrane, że nie męczą swym ogromem. A to rzadko się zdarza, i to w literaturze dotyczącej szeroko pojętej astronomii. To książka, która zadowoli nie tylko dorosłego, ambitnego czytelnika, ale również dziecko, które dopiero rozpoczyna swoją przygodę z wiedzą. Wszystko to okraszają niesamowite zdjęcia, reprodukcje i karykatury, które dodatkowo wzbogacają nasze doznania intelektualne. Używając młodzieżowego slangu – zajefajna. Śmiało nadaje się na prezent. Gwarantuję – nie będzie reklamacji.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.