Główny bohater Konrad Masternowicz, to Polak pracujący jako sekretarz, kancelarzysta. Przez kilka dni miał zastąpić policmajstra w pracy. Ale także na wielkim balu w stylowym warszawskim hotelu. To wielki zaszczyt dla tak młodego pracownika, nie brylującego wśród szlachty i finansiery.
Na tak zwanych salonach poznaje między innymi właścicieli nowo otwartego hotelu oraz doktora Duchownego i jego piekną i wyemancypowaną córkę Weronikę.
Niedługo potem Masternowicz zostaje wezwany do wypadku. Po oględzinach ciała kobiety, stwierdza morderstwo. Niestety jego pracodawca przedluża urlop, lekarz wspomagający pracę śledczych też robi sobie wolne... Konrad zostaje niejako zmuszony do prowadzenia śledztwa, w które dodatkowo wciąga nowopoznanego doktora Duchownego i jego córkę.
Publikacja i historia w niej przedstawiona wydała mi się fajnym pomysł na zagadkę kryminalną osadzoną w dziewiętnastowiecznej Warszawie. Fanom historii nie trzeba przedstawiać tego okresu w zawiłych losach naszego kraju, a tym którzy są na bakier z naukami humanistycznymi przypomnę, że nasz kraj znajdował się pod zaborami, Warszawa pod jurysdykcją Rosji carskiej.
Autorka książki jest absolwentką studiów archrologicznych i historycznych, spodziewałam się więc mocnego osadzenia treści oraz śledztwa prowadzonego przez Konrada Masternowicz. Niestety zawiodłam się. Pojawia się pewne wyjaśnienia dotyczące pojawiania się Rosjan na wysokich stanowiskach, zdziwienia, że Konrad jako Polak pracuje w urzędzie przy ważnych dokumenrach i... I dalej jakby ten wątek jest traktowany po macoszemu.
Klimat XIX wiecznej Warszawy, jej elit i rozwarstsienia społecznego jest według mnie lepiej opisany. Niestety Autorka dużo uwagi poświęca nieistotny szczegóły, takim jak suknie, posiłki... Przez co umykają te ciekawe smaczki historyczne, za to czułam się znużona i przytłoczona ilością opisów, według mnie zbędnych.
Samo śledztwo i sposób jego prowadzenia przez mocno stąpającego po ziemi oraz bacznego obserwatora Konrada, zapowiadało się bardzo ciekawie. Pierwsza zagadka kryminalna, ktorą rozwiązał na przyjęciu była mistrzowsko rozegrana. Dbałość o szczegóły, logiczne poprowadzenie wątku... Sherlock nie powstydziłby się takiego szybkiego, wręcz brawurowego rozwiązania zniknięcia pamiątkowej bransoletki. Z takim samym zaparciem i determinacją Masternowicz przystąpił do rozwiązywania zagadki pierwszego morderstwa. Niestety z każdym kolejnym (tak, tak... pojawiły się następne zwłoki kobiet) gubił się on w domysłach. Jego analityczny umysł gubił logiczne wyjaśnienia, skupiał się na nic nie znaczących szczegółach, pomijając przy okazji ewidentne sygnały.
Całą historię przedstawioną w książce poznajemy przez raporty pisane przez naszego bohatera. Te pierwsze są ciekawe i rzeczowe, w każdym kolejnym pojawia się za dużo opisów. Z raportów śledczych stylizowanych na dziewiętnastowieczne przybierają formę pamietnika pisanego przez rozdrganego wewnętrznie panicza.
Podsumowując - świetny pomysł, plus za osadzenie historyczne oraz wątek relacji pomiędzy Konradem a Weroniką. Niestety minusem są dla mnie opasłe opisy spowalniajace fabułę. Zakończenie wywołało we mnie konsternację.
To pierwszy tom serii kryminalnej z cyklu "Przypadki Konrada Masternowicza". Drugi już w czytaniu.
Dziękuję Wydawnictwu Oficynka za bezpłatny egzemplarz do recenzji.