W ostatnich dekadach mocno rozpowszechniło się pojęcie nadczłowieka często też zastępowane słowem superbohatera czy analogicznie złoczyńcy. Już samo Uniwersum Marvela czy DC dostarcza czytelnikom, jak również kinomanom szeroki wachlarz postaci, które wyróżniają się wyjątkowo charakterystycznymi umiejętnościami. To np. postać zmieniająca swoje gabaryty niczym Doktor Jekyll i pan Hyde, kobieta przemieniająca się w dowolną postać, czy ta panująca nad żywiołami. Seria X-Men w moim odczuciu wypada najbliżej tytułu, jaki zaprezentował Theodore Sturgeon, a cechy jego bohaterów, mogłyby na równi stanąć z tymi już wykorzystanymi.
Więcej niż człowiek, to jeszcze kto, czy już co? Czytając opis z okładki, miałem więcej pytań niż odpowiedzi, bo w powyższej opowieści otrzymałem historię prostego człowieka, który uznawany za okolicznego głupka wybiera samotne życie w oddalonym od miasta lesie. Gdzie tu nadludzkie cechy — pomyślałem. Mimo to, zaabsorbowany wydarzeniami, brnąłem do przodu, aż kolejne elementy układanki zaczęły tworzyć spójny obraz. Pojawiła się dziewczynka umiejąca przesuwać przedmioty siłą woli, umiejące teleportować się bliźniaczki, noworodek-geniusz z zespołem Downa oraz chłopak, bez zasad moralnych, który mógłby osiągnąć każdy cel. Dużo. Tak, tych cech jest całkiem sporo i to właśnie ten pierwszy napotkany przeze mnie głupek — Sam — ma za zadanie ogarnąć cały ten bajzel.
Książka została podzielona na trzy działy, więc przerw na oddech jest bardzo mało. Stopniowo poznajemy każdą z postaci i krok po kroku śledzimy proces ich wspólnej symbiozy. Ujęło mnie w książce kilka obrazów. Pierwszy, ukazujący historię Sama i moment, kiedy zostaje przygarnięty przez starsze małżeństwo, które nie mogło mieć swojego syna. Później, sytuacja, kiedy w końcu pojawia się nowa nadzieja, a tym samym świadomość, że dla czterech zabraknie miejsca. Pomijając przypadek Janie — dziewczynki od latających przedmiotów, czy bliźniaczek Bonnie i Beanie, których historia sprowadza się do jednego podwórka, kolejny emocjonalny cios otrzymałem w momencie poznania Małego. To tutaj Sam ponownie odgrywa kluczową rolę. Obraz farmy, na jakiej spędził swoje ostatnie lata, wspólna rozmowa z ojcem-opiekunem rozgniotła mnie jak walec po świeżo ulanym asfalcie. Rola ojca to murowany oscar z tymi wszystkimi stopami metali, jakie statuetka zawiera. Rewelacja.
Kilka razy się zgubiłem, bo przeskoki w czasie i wątki zdarzały się przeplatać bez uprzedzenia. Brak podziału na mniejsze rozdziały utrudniały rozeznanie i powodowały, że nie zauważałem na czas zmiany, a ta docierała do mnie dopiero po którymś zdaniu. Coś zaczynało nie pasować, więc wracałem, jeszcze raz śledziłem przeskok i po chwili wracałem na utracone tory.
"Więcej niż człowiek" to urzekająca opowieść i jak na lata pięćdziesiąte ubiegłego stulecia świetnie ukazuje różnorodność ludzkich cech oraz szeroko pojętą nietolerancję względem koloru skóry, czy statusu społecznego. To historia, która ukazuje różne środowiska, od zwykłego gospodarstwa, poprzez szare blokowisko na idealnych gabinetach kończąc. To opowieść o ludzkości i jej dążeniu do doskonałości. To opowieść o dzieciach, które mimo swoich wyjątkowych umiejętności, nie pasują do przyjętego obrazu społeczeństwa.