Jedną z wielu wartości, które są bardzo ważne dla współczesnego człowieka, jest tolerancja. Wiele mamy przykładów z historii, że brak tolerancji prowadzi do niewyobrażalnych nieszczęść, dlatego tak ważne jest, aby młodym ludziom pokazywać, że odmienności nie należy się bać, wręcz przeciwnie, należy ją akceptować, pozwalać żyć różniącym się od nas ludzi w naszym sąsiedztwie, gdyż nie stanowią żadnego zagrożenia. O tym właśnie opowiada najnowsza książka Kiran Millwood Hargrave „Wyspa na końcu świata”, która wkrótce ma się ukazać w księgarniach.
Ta historia skierowana jest do wrażliwej młodzieży, by pokazać, że krzywdząc innego człowieka z jakiegokolwiek powodu, jesteśmy po prostu nikczemni, a pozyskiwana w ten sposób satysfakcja jest pozorna, jak i zwycięstwo nad gnębionymi osobami nie stanowi powodów do dumy. Jej bohaterką jest dwunastoletnia Ami, która żyje na wyspie Culion razem ze swoją chorą na trąd matką aż do momentu, gdy pojawia się tam przedstawiciel rządu, pan Zamora, z misją całkowitej izolacji ludzi chorych od zdrowych. Ami jest zdrowa, dlatego musi zamieszkać w sierocińcu na dalekiej wyspie Coron.
Wyspa Coron nie jest jednak przyjaznym miejscem. Pan Zamora, jako zarządca sierocińca, nie szczędzi swoim podopiecznym smutku, cierpienia i w żadnym wypadku nie zamierza ulżyć im w tej trudnej sytuacji. Jedynym oparciem dla Ami jest poznana tu Mari – dziewczynka ze zdeformowaną od urodzenia dłonią, porzuconą tu przez swoich rodziców, traktowaną przez wszystkich z daleko idącym dystansem. Przyjaciółki opiekują się również pięcioletnim Kimlatem, który przypłynął tu razem z Ami. Dziewczynki wspierają się wzajemnie, akceptują mimo wad, pomagają przetrwać w tym wrogim otoczeniu, gdzie wszyscy boją się ich odmienności, a przez to bywają dla nich okrutni, przełamują samotność. Kiedy jednak okazuje się, że pan Zamora nie przekazywał dzieciom listów pisanych do nich przez rodziców, a na dodatek Mari i Ami zostają oskarżone o wywołanie pożaru na wyspie i grozi im wywiezienie do obozów pracy, dziewczynki postanawiają płynąć na Culion, by odwiedzić mamę Ami, której stan bardzo się pogorszył.
Historia ta ma pokazać, że nietolerancja wobec odmienności jest podyktowana głównie niewiedzą i wynikającym z niej strachem. Pan Zamora panicznie boi się ludzi trędowatych i stara się ich izolować nie przyjmując do wiadomości, że w ich otoczeniu latami całymi żyją ludzie zdrowi i się nie zarażają. Jest to też wspaniałe świadectwo przyjaźni, która, zrodzona w trudnych warunkach i umocniona w momencie wielkiej próby, przetrwała całe lata, mimo rozłąki.
Przede wszystkim jednak płynie z niej ważne przesłanie – niezależnie od tego, że wydaje się nam, że nasz świat się zawalił, jesteśmy na dnie i nic nas z tego nie podniesie, zawsze istnieje jakaś iskra nadziei, jakiś cel w życiu, który musimy zrealizować. Ami straciła rodziców, pan Zamora rzucał jej kłody pod nogi na każdym kroku, została też sama po utracie Mari, a jednak udało jej się powrócić do miejsca, z którego wywodziły się jej korzenie i zrealizować marzenia, jakie snuły razem z ukochaną mamą. Nieznane są ścieżki, jakimi poprowadzi nas życie i zawsze warto starać się przeżyć je jak najlepiej.
Moje pierwsze spotkanie z prozą pani Hargrave przy okazji „Dziewczynki z atramentu i gwiazd” nie należało do najbardziej udanych, jednak historią o Ami, z motylami w tle, jestem zauroczona i głęboko wzruszona. Warto ją poznać, zostawia głęboki ślad, dzięki któremu inaczej patrzymy na rzeczywistość, widzimy więcej. To wielka wartość literatury, zwłaszcza młodzieżowej.