Smoki, smoki, smoki. Któż choć raz się nimi nie fascynował, kogo nie inspirowały te latające bestie, dzikie i wolne - prawdziwy symbol fantastyki i marzenie sporej liczby dzieci (jak i dorosłych - wiem z własnego doświadczenia).
Dla Izabel, jej marzenia przybrały formę realną. Nie tylko ujrzała smoki na własne oczy, po wielu latach nie-tak-cichej fascynacji, ale miała szczęście odkryć je od strony naukowej, czyniąc wielki postęp w badaniach nad nimi i zarazem pierwszy krok do swojej kariery jako naukowca i znawczyni smoczych zwyczajów. "Historia naturalna smoków" to tom pierwszy jej przygód, które właściwie - co czuję w kościach i w powietrzu - jeszcze się na dobre nie zaczęły.
Książka jest stylizowana na pamiętnik wiktoriańskiej damy i jako taki wybornie się go czyta. Podczas lektury czułam się jak dziewiętnastowieczny podróżnik, który zaraz ma dotrzeć do źródeł Nilu. Typowa dla książek z tamtego okresu patyna oplata każdy rozdział - można by spodziewać się, że zaraz zza rogu wyskoczy lew, położony przez podróżnika strzałem ze strzelby... jeśli zwierz nie byłby zupełnie inny i o wiele bardziej okazały. Tutaj podróżnicy i naukowcy śledzą smoki.
Nie powiem, żeby pewna zimnokrwistość Izabel wobec obiektów swojej fascynacji mnie trochę nie drażniła. Bez wahania nasza dama zabija smoki dla celów naukowych, by każdą kość skatalogować, a mięsień opisać. Jednak tak właśnie wyglądała praca naukowców zajmujących się biologią. Ale nie znaczy to, że mi się to musi podobać - lady - i autorka - nie szczędzą opisów pośmiertnych sekcji. Jestem wdzięczna, że nie robionych jednak na żywych egzemplarzach.
Pomijając fakt, że smoki w tej książce to jedynie zwierzęta poddane naukowej analizie, powieść jest bardzo udana i nie brakuje w niej ważnego wątku kryminalnego, licznych wypraw w busz, eksploracji starożytnych świątyń i zapomnianych jaskiń, morderstwa lub dwóch, a także demona panującego nad ogniem. Marie Brennan stworzyła kogoś na miarę Lary Croft - niezależnej kobiety, która mimo konwenansów i zasad życia w takich a nie innych czasach, podąża za swoja pasją, nie pozwalając nikomu jej zdusić. Wiele cech Izabel naprawdę przypomina mi pannę Croft, a fakt, że także jest ona podróżniczką i naukowcem, tylko te cechy pogłębia.
Ruiny z salą hypostylową i smoczymi bogami (strasznie podobnymi do boga Sobeka) bardzo nostalgicznie przypominały mi starożytny Egipt. Świat Izabeli jest fantastycznym lub raczej quasi-fantastycznym odpowiednikiem naszego. Nazewnictwo lądów i imiona bohaterów z łatwością naprowadzały mnie o jaki odpowiednik chodzi. Prawdopodobnie by stworzyć to iście livingtonowskie dzieło było to potrzebne, by zachować realia epoki wiktoriańskiej i czasów odkryć archeo- i paleontologicznych.
Książka kończy się - to mogę zdradzić - zapowiedzią kolejnej przygody. Izabel niedługo wyruszy na kolejną wyprawę, a ja już zaopatruję się w następne części. Dla miłośnika książek czysto przygodowych - jakim także jestem - ta powieść była wyjątkową podróżą w czasie, którą czyta się, jakby oglądało się wyblakłe fotografie z zamierzchłych dni.
I smoki. Dzikie i wolne. Piękne. Nie tylko Izabel marzy o wolności i rozpostartych skrzydłach możliwości. Myślę, że każda kobieta ma taka smoczycę w sobie. Może ta książka pomoże ja uwolnić.