Pierwsze co uderza, to dbałość autorki o każde zapisane słowo i nadanie od pierwszych wersów klimatu opowieści. Wiadomo, że stajemy przed czymś nieodgadnionym, historią, w której wiele punktów będziemy powoli odkrywać, a z drugiej strony nadanie jej wolnego rytmu, jakby dla dania czasu na przyjrzenie się szczegółom i delektowania się każdym zdaniem opowieści. Okazuje się, że to debiut literacki Sissel Værøyvik, a czytając odniosłam wrażenie kontaktu z przemyślaną, dojrzałą treścią, jak w przypadku wyrobionych autorów.
Uwielbiam takie książki, które wymuszają zwolnienie przy ich czytaniu. To dzieje się jakby poza mną i dopiero na końcu rejestruje ów fakt. Odbywa się to jak lekkie płynięcie, z przyjemnym kołysaniem po słowach nabierających wyrazistości z każdą koleją przeczytana stroną wpływająca na obraz całości.
To wyjątkowa opowieść, bo choć ma się silne przeczucie, iż będzie odkrywać nie tylko kolejne karty historii Żydówki, to nie spieszno nam by poznać ostateczne zakończenie i wyjaśnienie tak wielu kwestii. Samo czytanie opowieści o życiu starszej pani jest tak przejmującym doznaniem, że skupiamy się na tym co opowieść serwuje nam w tym właśnie momencie, podczas powrotów do przeszłości. A "Książka Racheli" w większości składa się z odniesień do dawnego życia kobiety, do opowieści o trudach pokonywanych jako dziecko w oderwaniu od swej rodziny i korzeni, jako młodej kobiety dokonującej śmiałych i mniej trafnych decyzji i życia w Stanach , w zupełnym oderwaniu od swej przeszłości i ogniwach łączących ją ze wspomnieniami.
Opowieść starszej pani jest na tyle wciągająca, że zapominamy o teraźniejszości, gdzie to Rachela w kuchni przesiaduje z Elle i odtwarza we właściwym sobie tempie dawne przeżycia. Jednocześnie wiele punktów z jej życia można spróbować porównać z tym co przeżywa Ella, jak choćby strata rodziców, mimo iż w zupełnie innych okolicznościach, gdzie historia już nie decyduje o naszym bycie. To co silnie łączy te kobiety to Bergan, gdzie obie, jeszcze jako dziewczynki spędzały czas, a teraz wróciły by zmierzyć się z własną przeszłością, każda na swój sposób.
Treść mocno podkreśla problem naszego dziedzictwa, korzeni, w oderwaniu od których nie potrafimy znaleźć sobie właściwego miejsca. Wojna wymusiła na ludziach emigrację, pozostawienie przeszłości, często wraz z bliskimi i w oderwaniu od tego co najcenniejsze i zapewnienie sobie spokoju, gdzieś w nieznanych krajach, obcych kulturach. Podobnie dziś, może nie tyle wojny (choć teraz coraz częściej też) co chęć rozwoju na właściwym poziomie rozjeżdżamy się po świecie, żeby znaleźć coś lepszego, by żyć bez tych ograniczeń, których doświadczamy w kraju. To inny rodzaj emigracji, ale problem ten sam - oderwanie od korzeni, od tej elementarnej cząstki naszego jestestwa, które daje bezpieczeństwo i pozwala zachować wspomnienia pokoleń oraz życia wedle doświadczeń danego narodu.
Mam nadzieję, że nikt z dzielących się wrażeniami z lektury nie ujawni żadnych decydujących dla fabuły szczegółów, bo to odbierze połowę przyjemności kolejnemu czytelnikowi.