"Rebeliant" okazał się satysfakcjonującą, choć niekoniecznie pozbawioną wad, lekturą. Nie zaskoczę Was chyba stwierdzeniem, że z niecierpliwością wyczekiwałam chwili by sięgnąć po jego kontynuację. I choć miałam pewne obawy - bo autorka nie uniknęła przecież w swoim debiucie schematów, poza tym słabsza forma środkowego tomu trylogii jest zjawiskiem nader częstym wśród pisarzy - po skończonej lekturze mogę odetchnąć z ulgą. Marie Lu wyszła obronną ręką. A "Rebeliant" niknie w cieniu "Wybrańca".
Republika nie jest dokładnie tym miejscem na jakie wygląda. Skorumpowani i rządni władzy senatorzy z elektorem na czele nie wahają się by w celu uzyskania osobistych korzyści okłamać społeczeństwo. Fałszowanie wyników Prób, eksperymenty dotyczące epidemii a wreszcie pozbywanie się niewygodnych obywateli znajduje się tutaj na porządku dziennym...
Życie June rozsypało się w mgnieniu oka, niszcząc wszystko to w co do tej pory wierzyła. Po tym jak dowiedziała się prawdy o Republice, opuszcza dom i razem z Day'em postanawiają przyłączyć się do Patriotów. Tajna organizacja nie jest jednak działalnością charytatywną. W zamian za opłatę lekarza dla Day'a i pomoc w uratowaniu jego brata rządają wygórowanej ceny. Czy June i Day mają jednak jakiś wybór?
Śmierć elektora Primo i objęcie jego miejsca przez jego syna Andena jest szansą dla Patriotów. Nowy elektor nie ma poparcia wśród ludu, a to z kolei daje im możliwość na wprowadzenie długo upragnionych zmian. Plan jest prosty; zabić Andena i rozpocząć rewolucję w Republice. Wszystko ulega jednak komplikacji. Kiedy June poznaje elektora zaczyna wątpić w słuszność swojej decyzji. Która strona barykady jest tą właściwą - tą która przyniesie Republice długo upragnione zmiany na lepsze?
Marie Lu wzbudziła zalążek mojej sympatii "Rebeliantem", ostatecznie zyskała ją jednak dopiero "wybrańcem". Autorka wyraźnie wzięła sobie do serca wszelkie uwagi ze strony czytelników i urzeczywistniła je w drugiej części swej trylogii. "Wybraniec" zyskuje głównie dzięki przemyślanej i pomysłowej fabule. Spycha nie jako wątek romantyczny na dalszy plan i skupia się na etapowym ukazywaniu akcji Patriotów. Uczucie między June i Day'em w znacznej większości powieści przestaje być wyrażane wprost. Nie pada tam prawie żadna słowna deklaracja a mimo to czytelnik wciąż dostrzega subtelne oznaki ich uczucia.
June i Day ulegli bowiem zmianom. Wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni "Rebelianta" na nowo ukształtowały ich charaktery. Owszem, wciąż pozostają stosunkowo silni, ale gdzieś w tej skorupie idealnego wojownika pojawia się pewna luka. Pojawiają się momenty świadczące o ich słabości i człowieczeństwie. Ich działania pełne są nieufności, nawet wobec siebie nawzajem. Zmianie ulega zresztą również ich spojrzenie na drugiego człowieka. "Wybraniec" to bowiem nie tylko June i Day, ale też plejada ciekawych, drugoplanowych bohaterów. Mała, słodka Tess, która nieoczekiwanie przemienia się w pełną współczucia, młodą kobietę; bezwzględnie posłuszny Republice Thomas - rozdarty między lojalnością do elektora a podszeptom własnych uczuć; i wreszcie Anden - wychowany przez apodyktycznego ojca, zakochany w kimś kogo kochać nie powinien i wierzący w lepszą przyszłość Republiki (czy jednak na pewno?).
Pewna zmiana w zastosowanych przez autorkę proporcjach sprawia, że "wybraniec" staje się wciągającą, pełną zwrotów akcji historią. Marie Lu szykuje dla swych bohaterów drogę z przeszkodami. Drogę pełną zawirowań, zakrętów i wybojów, której koniec wciąż nie jest znany nawet po skończonej lekturze. Niejednokrotnie przyłapywałam się na tym, że Marie Lu mnie zaskakiwała. Już, już myślałam że odnalazłam pewien wzór i wiem kto stoi po czyjej stronie, a potem dochodziłam do wniosku że jednak się myliłam.
Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, że gdzieś między wierszami Marie Lu znalazła miejsce na odpowiedź na pytania, które zadawałam sobie po lekturze "Rebelianta". Poznajemy wreszcie prawdę na temat początków wojny. Autorka przybliża nam zresztą delikatnie obraz Kolonii. No i z rozmów bohaterów wreszcie możemy nakreślić wizję ówczesnego świata - świata, który rządzi się zupełnie nowym porządkiem.
I tylko zakończenie przynosi mi pewne maleńkie rozczarowanie. A właściwie nie całe zakończenie a jedynie jego niewielki fragment mianowicie ten dotyczący przyszłości Day'a. To ryzykowane przedsięwzięcie ze strony autorki i pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że i tym razem uda jej się wyjść z niego obronną ręką.
Czy polecam? Bardzo. "Wybrańcem" Marie Lu nie tylko utrzymała poziom trylogii, ale i znacząco go podwyższyła. Jestem pełna nadziei odnośnie "Patrioty" i liczę, że autorka mnie nie zawiedzie. Tych, których "Rebeliant" zachwycił nie muszę namawiać do lektury; pozostałych po raz kolejny zachęcam - zdecydowanie warto.