Książki mówiące o tragicznej przyszłości ludzkości na rynku księgarskim nie są innowacją. Po ogromnym sukcesie Igrzysk śmierci coraz więcej autorów decyduje się na stworzenie własnej dystopijnej serii. Powieści tego typu mnożą się więc i mnożą; jedne są lepiej napisane, drugie gorzej. Coraz częściej jednak antyutopie powtarzają te same wątki i problemy, zawierają podobne historie i są schematyczne. Dlatego ten gatunek może się szybko znudzić, bo ileż można czytać książki, które niczym się od siebie nie różnią. Ale wciąż zdarzają się opowieści ciekawe i godne uwagi, którym warto dać szansę, jeśli lubi się dystopie. Jedną z nich jest z pewnością Legenda. Wybraniec autorstwa Marie Lu. Tom pierwszy tej serii był mocno przeciętny, natomiast ta część jest znacznie lepsza, i choć nadal nie jest to arcydzieło, to jednak można miło spędzić z nią czas.
Republika przeżywa prawdziwy kryzys. Atmosfera wśród ludności wrze, kraj dzieli tylko krok od rewolucji. Elektor Primo umiera, a władzę obejmuje jego syn, Anden. Sytuacja na froncie również nie wygląda kolorowo, wbrew temu, co pojawia się na JumboTronach. June uratowała Day'a przed egzekucją, ale ten, ranny, wcale nie czuje się najlepiej, a jego stan z dnia na dzień się pogarsza. Dodatkowo jego chory brat, Eden, zostaje zabrany przez żołnierzy i nie wiadomo, co się z nim dzieje. Day musi go uratować, nie ma jednak jak. Jego jedyną nadzieją są Patrioci i nawet, jeśli nie chce się do nich przyłączyć, musi to zrobić. Wraz z June udaje się więc do Las Vegas, by odszukać członków tej organizacji i poprosić ich o pomoc. Jednak sytuacja w Republice jest wyjątkowo ciężka, a każdy wpływowy człowiek ma inne plany co do jej przyszłości. Jak to wszystko dotknie Day'a i June? I jaką rolę odegra w całej historii Anden, nowy Elektor?
Pierwszy tom Legendy - Rebeliant, był dla mnie książką średnią. Należało w niej kilka aspektów dopracować i poprawić, zwłaszcza prowadzenie narracji - trochę nieumiejętne i toporne, przez co ciężko się czytało. Pamiętam, że lektura szła mi bardzo wolno, a na końcu byłem lekko rozczarowany i nieusatysfakcjonowany. Teraz natomiast cieszę się, że zdecydowałem się na sięgnięcie po kontynuację. Bowiem Wybrańca i Rebelianta dzieli ogromna przepaść - tom drugi jest po prostu znacznie lepszy od poprzedniego, tak jak wspominałem we wstępie. Marie Lu udoskonaliła swoje zdolności pisarskie, znacznie lepiej poprowadziła akcję i uczyniła swoją powieść nieco bardziej przystępną i łatwiejszą w czytaniu. Nieustannie utrzymywała napięcie i zaskakiwała, porywając mnie w wir wydarzeń. Naprawdę ciężko było mi się od lektury oderwać. Czegoś takiego nigdy bym się po tej książce nie spodziewał - nie, gdy przeczytałem mierny pierwszy tom. Tymczasem jednak przekonałem się, że warto dawać szanse kontynuacjom, i że autorzy - z pozoru niemający nic specjalnego do zaoferowania - mogą bardzo zaskakiwać.
Najbardziej w Wybrańcu spodobały mi się zwroty akcji i fabularne niespodzianki, których Marie Lu zaserwowała czytelnikom sporo. Może czasami pewne wydarzenia dało się przewidzieć, gdyż znaki i wskazówki po prostu to gwarantowały, jednak momentów zdziwienia, a czasem nawet osłupienia, było tak dużo, że przez całą lekturę byłem podekscytowany i chciałem poznawać dalsze przygody bohaterów. Nie obeszło się też niestety bez mankamentów - a właściwie jednego, całkiem ważnego minusa, czyli kreacji postaci. Bo to właśnie bohaterowie najbardziej utrudniali mi lekturę - ich postępowanie, tok myślenia i reakcje. I o ile Day'a w większości przypadków dało się zrozumieć, o tyle zachowania June nie potrafiłem rozszyfrować prawie zawsze. Niezdecydowania i roztrzęsiona była źródłem nieustannych kłopotów, a na dodatek uważała się za pępek świata i jeśli miała przed sobą jakiś problem, od razu zaczynał się lament i panika. Równie często narzekała albo linczowała się w myślach za to, co przed chwilą powiedziała. Nie obraziłbym się na autorkę, gdyby w jednym z rozdziałów opisała scenę potrącenia tej panny przez czołg - ot, taki miły ukłon w stronę odbiorców. :)
Kolejny tom Legendy czytało mi się bardzo dobrze, przez wszystkie strony przebiegłem szybko i z zadowoleniem, a na końcówce o mało co nie wybuchłem z emocji. Jednak teraz, gdy już kilka dni od skończenia lektury minęło, czuję, że czegoś w książce nie było. Czegoś bardzo istotnego i wartościowego, co gwarantuje danej pozycji pełne oddanie czytelnika. Mam na myśli przywiązanie. Przywiązanie do świata przedstawionego, do bohaterów, do opowiedzianej historii. Bez tego czynnika powieść nie trafi na półkę z ulubionymi, a jej właściciel nie będzie czuł potrzeby do wracania do niej i odświeżania sobie opowieści zawartej na jej kartach - nawet, jeśli za pierwszym razem mu się podobało. Ja mam właśnie tak z Wybrańcem. Naprawdę lubię tę książkę, jednak wątpię, czy kiedykolwiek przeczytam ją ponownie. Po prostu odstawię na półkę, aby ładnie wyglądała i z czasem zapomnę losy Day'a i June, w mojej głowie zostaną jedynie przebłyski. Ale chyba nie jest to złe, istnieje masa najróżniejszych tytułów, z którymi także chcę się zapoznać, po co więc tracić czas na powtarzanie historii, do której nie żywię żadnych głębszych uczuć i traktuję jako czystą, niezobowiązującą rozrywkę.
"[...] mówię, ale moje słowa, które miały zabrzmieć dojrzale i go pokrzepić, wydają się puste i nieszczere. Przecież bez trudu przeszłam badania wykrywaczem kłamstw. Dlaczego więc teraz nie umiem sobie poradzić?"
Legedna. Wybraniec to bardzo dobra kontynuacja, z którą miło spędziłem kilka godzin. Nie jest jednak książką, którą koniecznie trzeba mieć i przeczytać, zapewne nie będzie ona także jedną z Waszych ulubionych. Jeśli jednak czytaliście Rebelianta i macie ochotę poznać dalszy ciąg tej opowieści, to droga wolna, bo jak mówiłem, jest to godziwy drugi tom. Fanom dystopii i prozy Marie Lu na pewno się spodoba.
Rafał Szwajkowski
http://ksiazkowo-wg-rafala.blogspot.com/