Sabina Waszut znana jest czytelnikom ze swojej śląskiej trylogii, którą zapoczątkowały „Rozdroża”, a potem w kolejności „W obcym pokoju” i „Zielony byfyj”. Na początku października w księgarniach pojawiła się kolejna powieść autorki zatytułowana „Dobra-noc”. Tym razem pani Sabina zabiera nas w okolice Częstochowy, gdzie w małej, nieco zapomnianej przez świat wsi Dobra żyją ludzie utrzymujący się z pracy na roli. Mamy lata 30-te XX wieku, kiedy to w rodzinie Pecynów zamiast wyczekiwanego syna, przyszłego dziedzica, przychodzi na świat siódma córeczka – Krysia. I tu dochodzą do głosu przesądy, zabobony i stare wierzenia, według których narodziny siódmej córki to bardzo zły znak. Dziecko zostaje uznane za przeklęte. Mieszkańcy unikają dziewczynki mając ją za zmorę, która dusi ludzi, często wytykają ją palcami, a dzieci przezywają i dokuczają. Tylko rodzice muszą chronić swoje niewinne dziecko przed agresją i złorzeczeniami. Kończy się wojna, dziewczyna dorasta, ale w mentalności mieszkańców nic się nie zmienia. Nadal mają Krysię za czarownicę, która przynosi pecha i ściąga nieszczęścia. Paradoksalnie jednak to nie dziewczyna jest przyczyną zła, jakiego doświadczają ludzie. Sami są winni swoich nieszczęść, a niechlubne sekrety z przeszłości odgrywają w tym wypadku znaczącą rolę…
Lektura tej powieści przywodzi mi na myśl „Chłopów” Reymonta. Autorka bardzo dobrze oddała klimat polskiej wsi, na której królują gusła, zabobony i stare wierzenia. Pomimo, że mamy połowę XX wieku i na prowincję zaczyna docierać coraz więcej nowinek technicznych, wśród mieszkających tam ludzi nadal dominuje ciemnota i zacofanie. Aż trudno uwierzyć, że takie praktyki wciąż mają miejsce. Ludzi leczy znachorka, zielarka zwana babką, odczynianie uroków i ufanie przesądom zapewnia spokojny sen, a wiara w legendy i stare bajania tłumaczy większość codziennych problemów. Bo Dobra wcale nie jest taka dobra, jak wynikać by mogło z jej nazwy.
Z drugiej jednak strony sama pamiętam czasy, gdy byłam małą dziewczynką i jeździłam na wakacje na wieś, gdzie sklep otwierano dwa razy w tygodniu, z pola wracało się na wysokim wozie wypełnionym snopkami, wodę wyciągało się wiaderkiem ze studni, a za potrzebą chodziło się do drewnianej wygódki z serduszkiem…
Powieść ta bardzo realistycznie oddaje specyfikę i koloryt polskiej wsi. Bez trudu możemy sobie wyobrazić Dobrą, drogę biegnącą przez wieś w stronę kościoła, górkę pod lasem, gdzie stała opuszczona leśniczówka, czy gospodarstwo Pecynów. Pejzaże malowane słowem to rzadka umiejętność, a pani Sabinie fantastycznie się to udaje. Opisana historia zaciekawiła mnie od pierwszej strony i z przyjemnością towarzyszyłam bohaterom w ich niełatwej codzienności. Szczególnie polubiłam Krysię i Pelagię, i to właśnie im kibicowałam i za nie trzymałam kciuki we wszystkich trudnych momentach. Denerwowała mnie natomiast Jadwiga i choć próbowałam ją tłumaczyć z tych irytujących zachowań, to jednak uważam, że kompletnie nie sprawdziła się jako matka.
Opowieści towarzyszy cała gama emocji, które sprawiają, że historia jest wyrazista i daje do myślenia. Bardzo dobrze się ją czyta, a język stylizowany trochę na wiejską gwarę pozwala dosłownie przenieść się w czasie i miejscu.
Polecam serdecznie lekturę tej powieści. Poświęćcie jej wieczór lub dwa, a na pewno dostarczy Wam ona sporo niezapomnianych wrażeń. A dla tych, którzy uwielbiają „Chłopów” Reymonta „Dobra-noc” będzie ich małą namiastką.