Bardzo sympatyczna powieść w odbiorze, pomyślałem po przeczytaniu pięćdziesięciu stron „Październikowej pralni” Haliny Grochowskiej. Po kolejnych pięćdziesięciu i kolejnych stu – owa sympatyczność wzrosła. I już chciałem przeczytać ciąg dalszy, ale okazało się że powieść jest krótka i nie będzie następnych dawek sympatycznego tekstu. Zamknęła się okładka.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Powieść kończy się przecież w takim miejscu, gdzie można byłoby dopisać kilka rozdziałów. Ba, nawet sprokurować drugą część powieści. Lecz Halina Grochowska zdecydowała że okładka zamknęła się już po dwustu trzynastej stronie. Zbyt wcześnie, jak dla mnie.
Zatem sympatyczność. To pierwsza dobra cecha którą dostrzegłem podczas lektury. Jest ich więcej, ale te odkrywałem stopniowo. Z pewnością Czytelnik powieści również odkryje ten charakter powieści – ciekawej, miejscami błyskotliwej, mającej dużo do powiedzenia lektury. Bo to powieść wspomnieniowa, chociaż nie historyczna. Zamknięta w dwóch prostokątach. W prostokącie podwórka, gdzie odbywa się życie towarzyskie, ale także w prostokącie tytułowej pralni. W pralni, gdzie odbywa się tajne życie, gdzie się słucha Radia Wolna Europa, a potem dyskutuje się długo w noc.
To że głównymi bohaterami są dzieci, co nawet sugeruje zdjęcie na okładce, sprawia że widzimy świat w trochę wykrzywionej płaszczyźnie. Są to przemiłe, urocze, pełne śmiechu krajobrazy, nieskazitelnie białe jak śnieg na Alasce. Absolutnie najlepszy fragment powieści. Popatrzcie jeszcze raz na zdjęcie z okładki. Tym razem pod kątem uśmiechu dzieci. Właśnie taka jest ta powieść – uśmiechnięta dziecinnym uśmiechem. Chociaż, trzeba to przyznać, opleciona zdarzeniami z dorosłego świata. Zdarzeniami, których dzieci nie rozumieją, i nawet nie przyjdzie im do głowy zmierzyć się z nimi. Tylko dlaczego taki właśnie tytuł nadała Halina Grochowska tej książce?
Myślę że umiejscowienie powieści w czasie i przestrzeni, w tym czasie i w tej przestrzeni pozwala przecież dorosłemu czytelnikowi na zrozumienie dziecięcych dylematów i wyborów. Wyborów gier i zabaw. I dlatego Autorka skierowała uwagę Czytelnika na „dorosłą” część powieści.
Gdy przeżywa się Arkadię dzieciństwa, nie myśli się o niebezpieczeństwie socrealistycznej indoktrynacji. W szkole stykają się z wynikającymi z dramatycznych przeżyć wojennych dziwnymi zachowaniami nauczycieli. No, nie jest to dobry okres dla wszystkich tych, którzy się angażują, innymi słowy mówiąc pchają ręce między drzwi. Łatwo się domyślić dlaczego.
Dzieci wymyślają niebezpieczne zabawy, nie stroniąc od strzelania z procy i forsowania okolicznych przybudówek, szop i płotów. Organizują kończące się fatalnie wyprawy na szaber do pobliskich ogrodów. Nieustannie wprowadzają dorosłych w konsternację, gdy ujawniają zupełnie inne ambicje i plany niż ich rodzice, gdy byli w ich wieku.
Halina Grochowska wypełniła powieść pięknymi, prawdziwymi obrazami. Najprawdopodobniej jest to historia oparta na faktach, wręcz na doświadczeniach Autorki. Przywołam jeszcze raz owo zdjęcie z okładki. To z pewnością rodzinna fotografia pani Grochowskiej. Kim są te dzieci? Czyżby dziewczynką ma być sama Pisarka? Nie jest to wykluczone.
Powieść jest napisana bardzo dobrym językiem polskim. Takim jaki chcielibyśmy usłyszeć na ulicy i w telewizji. Bez akantów wziętych z obcych języków, bez kalek językowych. Przypomnijmy: rzecz dzieje się w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, język polski jest w tym czasie pozbawiony anglicyzmów, za to pełno jest rusycyzmów. Lecz Grochowska stanowczo protestuje przeciwko nad(używaniu) jakiegokolwiek obcego języka w powieści. To sformułowanie „bez kalek językowych” nabiera w tym momencie podwójnego znaczenia. Znaczenia przenośnego i dosłownego. Chociaż nie lubię osobiście idiomu „kaleka życiowa”, to jednak w tym kontekście, kontekście powieści „Październikowa pralnia”użycie tego idiomu jest jak jak najbardziej słuszne. Kto nie używa prawidłowo ojczystego języka, ten może być nazwany kaleką życiową, kaleką językową.
Halina Grochowska zasługuje na miano patriotki językowej. Dziękuję.
Ocena 6/6