Zaczyna się od prostokąta, podwórza przy Daszyńskiego, do którego dostęp mają wszyscy mieszkańcy – a ci, co nie mają, przychodzą tu i siadają razem i gawędzą i żyją razem, bo jak to żyć z sąsiadem u boku i go nie znać? Bo jak to mieć sekrety i ukrywać coś i mamić i zamykać drzwi na cztery spusty lub więcej? Jak wychowywać szkraby, skoro wiadomo nie od dziś, że razem, w gromadzie, szybciej się uczą i dorastają i mądrzeją? – choć to ostatnie nie zawsze idzie w parze z przybywaniem lat w metryce.
„Dobrze było majowymi i czerwcowymi wieczorami być razem. Powiedzieć, co która wystała, ugotowała, co zjedli i co chcieliby zjeść albo ile jeszcze zostało do wypłaty”. Nikt nie krępował się przyjść tu z robotą, nawet byle jaką. Nikt nie zaszywał się w domu, tylko wychodził do innych, do ludzi, bo tu i ploteczki były i śmiech i zwykłe towarzystwo i nuda szybko ulatywała. Ludzie żyli razem i tak pewnie byłoby, gdyby nie wpełzający z każdym dniem fałsz, zawiść i zdrady, które coraz częściej stawały się budowniczymi muru egoizmu. Codzienność coraz bardziej stawała na przeszkodzie. Teraz trzeba się umawiać (specjalnie i z wyprzedzeniem), trzeba uważać na słowa (nawet przy znajomych) i patrzeć sobie na ręce (czy aby nie są zbyt klejące). Ale, ale…
Oto podwórko, oto jego mieszkańcy i rok 1952. Oto i sąsiedzka przyjaźń, za którą człowiek dzisiaj tęskni. Żyło się razem. Razem podejmowało się prace i akcje wszelakie. Razem dyskutowano i razem dorastano. Dzieci plątały się koło nóg rodziców, bawiły się wszystkim i wszędzie i z każdym. Jadły nawet ziemię, bo i ją musiały skosztować. Kiedyś ta ziemia ciężką im będzie, ale póki mają te kilka lat i kilka centymetrów wzrostu, to trzeba wszystko poznać, najlepiej samemu. Słuchanie dzieciom też świetnie wychodzi. Dorośli, czy to na trzeźwo, czy po alkoholu, mówią bez skrupułów o wszystkim, a dzieciarnia słucha i po swojemu interpretuje. Te dzieci razem wychowują się, od siebie czerpią wzorce i od siebie uczą się życia. Kto starszy, ten imponuje. Kto odważniejszy, ten prowodyr. Lecz one, te dzieciaczki właśnie… to one grają tu główną rolę.
Obserwując twarze dorosłych, idealnie odczytują ich reakcje. Szybko wyłapują ich obawy, czy strach. W mig łapią radość, którą ci chcą się od razu podzielić. Uczą się w kuchni, przy pieczeniu z mamą. Uczą się podczas zakupów, czy wspólnie spędzanego czasu. Ich bystre oczy, choć dziecięce, bezbłędnie odgadują ludzkie emocje. W niektórych momentach, jako czytelnik, łapiesz się na tym, że chciałbyś takiego kilkuletniego ancymona z podwórka przy Daszyńskiego przytulić do siebie, pogłaskać, czy nakarmić wielką pajdą pachnącego chleba. Obserwujesz te dzieci i czujesz ich radość. Ten pierwotny, niczym nieskalany i niezbrukany jeszcze apetyt na życie.
Dorośli muszą uważać na zmianę rządu, na własne słowa, na postrzeganie obecnej władzy. Dorośli muszą uważać, bo wiele mogą stracić. Władza jest bezwzględna, zarobki marne, człowiek w człowieku szuka ukojenia. A tak - jest praca i grządki jakieś i pomoc sąsiedzka. Jest i nielegalny biznesik, ale przecież każdy prowadzi takowy, bo trzeba dorobić parę groszy, trzeba coś do garnka włożyć ale jest poczucie bezpieczeństwa. Trzeba coś więcej?
„Październikowa pralnia” choć nie należy do literatury z „wysokiej półki”, to jednak czytanie jej sprawia ogromną frajdę. Czytasz i marzysz, dosłownie. Marzysz o czasach, jakie były. O tej ludzkiej szczerości i bliskości. O tym wspólnym mijaniu czasu. Autorka tą czarno białą okładką budzi zmysły i sny jakieś nieznane. Autorka zaprasza do kina, w którym wszystkie miejsca są już zajęte i będziesz zmuszony przycupnąć na boku gdzieś, ale siadasz, milczysz i dajesz się ponieść. Nagle ciemność i projekcja rusza. Film o ludziach, którzy żyli w roku 1950 – podoba ci się? pyta Pani Halina Grochowska.
Och, tak – odpowiadasz – bardzo.
Zaniemówiłeś.
Uśmiech tkwi na twej twarzy.
Ta powieść, ten film, to podwórko przy Daszyńskiego, to dawno zapomniana historia. Zachwycasz się nią i odrywasz od kart historii i ulatujesz gdzieś w 1950 rok. Masz pięć lat, a każdy dzień to dla ciebie przygoda. Marzysz i roisz też i sam już czytelniczo nie wiesz, co jest prawdą wyczytaną, a co marzeniem utkanym nieświadomie przez twoją wyobraźnię. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Znaczenie ma ta przygoda i to uniesienie ciała ponad ziemię. Znaczenie ma to, co się z tobą podczas lektury dzieje i to, co czujesz.
A czujesz tak wiele… marzysz…
Łza spływa po policzku. Łza szczęścia. Łza ciepła i bliskości niewytłumaczalnej.
Taka jest „Październikowa pralnia”.
#agaKUSIczyta
dziękuję SZTUKATER za egzemplarz do czytania