Jedno z nieformalnych przykazać każdego pisarza parającego się literaturą popularną brzmi : „Zainteresujesz swojego czytelnika od pierwszego zdania, pociągniesz jego uwagę za sobą i nie dasz mu wytchnienia, aż do ostatniego słowa”. Literatom wychodzi to różnie. Niektórym świetnie, innym trzeba dać szansę, bo rozkręcają się dopiero po setnej stronie. Z kolei jedno z nieformalnych przykazań czytelników brzmi: „Daję powieści szansę mniej więcej do pięćdziesiątej strony i jeśli mnie nie zainteresuje, odkładam, jest przecież tyle ciekawych książek”. Niewątpliwie Nita i Thomas Horn nie potrzebują oczekiwać od czytelnika łaskawości zawartej w tym przykazaniu. Dlaczego?
Już na pierwszej stronie czytelnik zostaje wciągnięty w mocno rozkręconą akcję. Oto główny bohater powieści, Joe, ucieka przed dziwnymi bestiami. Ucieka, by nie odebrały mu bezcennego posążka, który stał się przyczyną morderstwa jego ojca, wysoko postawionego wojskowego, a którego tajemnicę Joe pragnie rozwikłać. Potem, z każdym zdaniem, z każdą stroną jest już tylko coraz bardziej dynamicznie, zagadkowo, wciągająco. W spisek zamieszani są wysoko postawieni wojskowi armii Stanów Zjednoczonych, naukowcy oraz istoty pozaziemskie, a gra toczy się o… panowanie nad światem i koniec życia, jakie znamy. Oto Armagedon zbliża się wielkimi krokami, a Abbadon jest już blisko, znacznie bliżej, niż wszyscy sądzą.
W zasadzie trudno określić gatunek, jakim są „Wrota Ahrimana”. Na początku byłam pewna, iż mam do czynienia z powieścią science fiction. Potem wraz z pojawieniem się w powieści aniołów, przyszło zwątpienie i moment zastanowienia, czy to nie jest jednak fantasy. Zręcznie poprowadzona intryga, wzrastające z każdym rozdziałem napięcie oraz osadzenie w roli jednego z prześladowców głównych bohaterów psychopatycznego mordercy przeniosła moją myśl w stronę thrillera, a tempo akcji sugerowałoby powieść sensacyjną. Jeszcze twardszy orzech do zgryzienia pojawił się, gdy postanowiłam przeanalizować pojawiające się w powieści motywy. Bo czego tutaj nie ma! Na kartach „Wrót Ahrimana” pojawiają się (uwaga!): anioły, tajne rządowe laboratoria, eksperymenty genetyczne, Nefilimy, Hekate, wątki biblijne, apokaliptyczne oraz teorie spiskowe, kosmici, Armagedon, Antychryst i jeszcze sporo innych. I choć mogłoby się wydawać, że wątki apokaliptycznej zagłady, wyciągnięte wprost z wersetów Biblii nijak się mają do kosmitów mieszkających na Czerwonej Planecie, państwu Horn udało się to idealnie połączyć w zgrabny i nader interesujący mariaż.
Powieść, mimo że w toku galopującej akcji, pozostawia niewiele czasu na snucie rozmyślań, stawia ciekawe pytania. Ile władze ukrywają przed zwykłymi obywatelami? Ilu rzeczy tak naprawdę nie wiemy, o ilu nie mamy pojęcia, bo znajdują się na poziomie niebieszczących się w granicach prawa ciemnych rządowych operacji i mają kryptonim „ponad ściśle tajne”? Jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć w rozwoju technologicznym? Czy w technologicznym wyścigu zatraciliśmy już samych siebie i nie sugerujemy się tym, co etyczne, a co nie? I wreszcie, ile jest prawdy w spiskowych teoriach snutych, przez wydawałoby się, szaleńców?
Na koniec pozwolę sobie na dość śmiały wniosek: ze względu na wielość poruszanych wątków, motywów i tematów miłośnik każdego gatunku odnajdzie we „Wrotach Ahrimana” coś, co go zainteresuje i sprawi, że z zapartym tchem będzie śledził losy Joego aż do ostatniej strony. Bo to mogę wam zagwarantować, akcja nie zwalnia aż do końca.