Nazwisko J.R. Ward gdzieś/kiedyś obiło mi się o uszy. Kiedy nadarzyła się możliwość konfrontacji z książkami tegoż autora, postanowiłam nie zwlekać, a podobnie jak w bajce Krasickiego „zawżdy gotowy, stanął do rozmowy”. I tu, pierwsze zaskoczenie. J.R. Ward nie jest autorem, a autorką. Drugie zaskoczenie, jej powieść wciągnęła mnie po kilkunastu stronach. Wciągnęła tak, że czytałam, aż nie skończyłam (dobrze, że niedziela była deszczowa i że to siódmy dzień, ten, kiedy się odpoczywa, bo inaczej byłoby ze mną krucho).
„Anioł zemsty”, siódmy tom „Bractwa Czarnego Sztyletu” splata ze sobą losy kilku wampirów. Ehlena niegdyś należała do arystokracji. Dziś próbuje uchronić siebie i chorującego na schizofrenię ojca od ruiny i ubóstwa. Pracuje jako pielęgniarka i marzy o normalnym, spokojnym życiu. Mordha pochłania prowadzenie nocnego klubu, nieczystych interesów oraz utrzymanie w sekrecie, iż jest symphatą. Ghrom, wampirzy przywódca, stara się ukrywać przed innymi członkami Bractwa fakt, że od pewnego czasu walczy samodzielnie i prowadzi działania, o których nic im nie wiadomo. Xhex, szefowa ochrony Zero Sum, należącego do Mordha oraz bezduszna zabójczyni musi rozwiązać zagadkę, kto zabija handlujących w klubie dilerów i być może czyha na życie jej oraz jej pracodawcy. Z losami Xhex nieodłącznie wiążą się koleje życia zakochanego w niej, młodego członka Bractwa, Johna Mathiew. Bohaterów łączy szereg powinowactw i zależności. Widują się ze sobą, kłócą, walczą, kochają. Wyrywkowe informacje o tych spotkaniach, szereg krótkich, przeplatających się epizodów, buduje akcję, która dopasowując się do siebie niby puzzle, powoli odsłania całą historię.
Wydawałoby się, że o wampirach nie można już powiedzieć nic nowego. Absolutnie nic. Już nawet diamentowe świecenie było. Pani J.R. Ward pomachała mi paluszkiem przed nosem: „Nie, nie masz racji”. Wampiry w jej świecie egzystują gdzieś na granicy między tym, co ludzkie, a tym, co zwierzęce. Kochają i dobierają się w pary, ale jednocześnie są dla siebie „samcami” i „samicami”, którzy poczynają „młode”. Mają zwierzęce instynkty i takież pragnienia. Jednocześnie pozostają bardzo ludzcy. Wśród głównych bohaterów tylko Ehlenę i Johna Mathiew można uznać za postaci jednoznaczne, dobre. Pozostali ulepieni są z różnych odcieni szarości. Mordh ma na sumieniu bardzo brzydkie sprawki, Xhex zabija bez mrugnięcia okiem i wcale nie ukrywa, jak wielką frajdę jej to sprawia. Jednakże J.R. Ward konstruuje swoje zwierzęco-ludzkie wampiry tak, iż nawet bohaterów, którzy postępują niemoralnie i których powinniśmy oceniać negatywnie, nie potrafiłam nie polubić.
„Bractwo Czarnego Sztyletu” to seria, której nieobce są seks, krew i przemoc. Uważam, że to powieści skierowane do nieco starszych czytelników. Seksu jest tu dużo, a opisy aktów erotycznych nie należą do wysublimowanych. Osobiście wolę nieco bardziej wysmakowane i rzadsze opisy, ale to już kwestia indywidualnych upodobań. Są tacy, którzy lubią, ja nie lubię. „Anioła zemsty” reklamuje się jako romans. Rzeczywiście, jak wynika również z powyższych zdań, miłość jest tu jednym z głównych tematów, ale nie odczułam, aby była dominującym. Jest przecież także spisek na życie króla, motyw szantażu, cztery… nie, jednak pięć (może więcej?) zabójstw, jeden zgon naturalny oraz jedna próba samobójcza. Słowem – sensacja goni sensację, na miłość nie pozostaje zbyt wiele miejsca. Tę różnorodność należy uznać na niewątpliwy plus „Anioła zemsty”.
Jest w tej powieści coś, co sprawiało, że nie mogłam się oderwać. I właściwie nie bardzo potrafię określić, czym tak naprawdę jest owo „coś”. W każdym razie dawno nie czytałam książki, która sprawiła, że zanim się obejrzałam, dotarłam do ostatniej strony. A ja, wstyd przyznać, nie czytam szybko. Zajmujące, wciągające, godne polecenia.