Dowożąc mi na wakacje tomiki do recenzji, moja rodzicielka spojrzała surowym wzrokiem na tytuł tej książki i z odpowiednim dla siebie wyrazem dezaprobaty mruknęła, że brzmi on, nie przymierzając, jak tytuł filmu pornograficznego. Trochę mnie ta uwaga zaszokowała, ale zaczęłam się zastanawiać, czy „Catherine i Amanda” nie będzie nudnym i przewidywalnym erotykiem (nie, żebym erotyków nie lubiła, broń Boże!)… Moje obawy zniknęły już pod koniec drugiej strony, a książkę połknęłam w kilka godzin na pomoście.
Catherine Calhoun, a może raczej C.C to diabeł wcielony. Uparta, energiczna i dość odważna dziewczyna, która pracuje jako mechanik samochodowy, najgłośniej wyraża swój protest przeciw sprzedaży rodzinnej posiadłości. Nic to, że topią się w niej pieniądze wszystkich czterech sióstr i ich ciotki – rodzinny dom jest ostoją i gwarancją bezpieczeństwa, więc trzeba zrobić wszystko, by go zatrzymać! Szczególnie, że wkrótce potem okazuje się, że prababcia Calhoun miała mroczną tajemnicę, a gdzieś w Towers ukryte są prawdziwe szmaragdy. Nic dziwnego, że wściekła C.C prawie zjada żywcem magnata hotelowego, Trenta St. Jamesa, gdy ten przyjeżdża do jej domu z godziwą propozycją kupna posiadłości i zamienienia jej w kolejny hotel z wielkiej sieci. Jak to mówią – kto się czubi, ten się lubi, więc nie trudno się domyślić, że Trent oprócz nienagannych manier posiada także trudny do zignorowania magnetyzm…
Amanda to osoba pracowita, roztropna i zorganizowana. Spełnia się zawodowo pracując w hotelu (gdyby tylko nie ten marudzący szef…) i nigdy, przenigdy nie zawodzi zaufania. Jej wewnętrzny porządek i dystans do wszystkiego psuje pewien potężny rudzielec płci męskiej, który pewnego dnia wpada na nią, gdy ta taszczy ze sobą zakupy. Czy będąc w wirze odnawiania rodzinnej posiadłości, niwelowania problemów finansowych i poszukiwania rodzinnych szmaragdów Amanda znajdzie chwilę, by się zakochać?
„Catherine i Amandę” połyka się jednym OGROMNYM haustem. Obie opowieści, które tworzą połowę całości (drugim tomem jest wydana niedawno raz jeszcze „Lilah i Suzanna”) są tak wciągające, że nie sposób się od nich oderwać. Nic to, że idzie burza, a materace, torby i kostiumy kąpielowe latały mi nad głową, ja musiałam czytać dalej, choćby miał mnie porwać huragan!
Nora Roberts zachwyca i przyciąga prostym, ale bardzo plastycznym językiem. Opisy nie są pseudoliryczne, a dialogi sztuczne i żałosne, czego można się zazwyczaj spodziewać po standardowych romansach.
Fabuła jest prosta, humorystyczna, a sama historia poczciwa i „delikatna”. W opowieściach nie ma ani krzty wulgarności, a oba romanse nadal są namiętne i pełne pasji. "Catherine i Amanda" to nie tylko romans, to także opowieść o rodzinie, zaufaniu i przebaczeniu.
Romans, szczypta kryminału i tajemnica rodzinnych szmaragdów zawładnęły mną kompletnie i mogę z czystym sumieniem napisać, że „Catherine i Amanda” są w pierwszej trójce moich ulubionych romansów.
Jedyna rzecz, do której można się było, mówiąc kolokwialnie, przyczepić był czas, w jakim pary się w sobie zakochiwały. Trwało to niespodziewanie krótko! Szkoda, że opowieść o siostrach Calhoun nie doczekała się czterech tomów - po jednym na każdą siostrę - a zaledwie dwóch, w których autorka po prostu musiała przyspieszyć tempo. Myślę jednak, że niecierpliwcy (tacy jak ja) nie będą zbytnio na to narzekać, zachłyśnięci naprawdę pięknymi historiami o miłości.