Islandia jawi się w mojej głowie jako magiczna kraina lodu i ognia. Coś jeszcze nie do końca zagarniętego przez człowieka, miejsce gdzie nadal ostatnie słowo ma przyroda. Tak po cichu marzę by kiedyś tam nie tylko pojechać, ale i zostać na stałe.
"Farma Heidy. Owce, islandzka wieś i naprawianie świata" Steinunn Sigurðardóttir mimo tego, że okazała się trochę inna niż zakładałam, to tylko to moje marzenie wzmocniła.
Książkę zdobi okładka z wtopionym w tło tytułem jak napis Hollywood, być może jest to takie mrugnięcie okiem do bohaterki książki - Heidy Ásgeirsdottír, która ma za sobą karierę modelki. Kobieta jednak nie przywiązuje większej wagi do tego jak wygląda, woli ciężką pracę i wieczory z książka, i ukochanym psem u boku od wielkiego świata mody.
Treść została podzielona na cztery części - pory roku - wedle, których toczy się życie zarówno Heidy jak i całej Islandii. Motyw okładki pojawia się na początku każdej części, a co parę podrozdziałów pojawiają się zdjęcia bohaterki, dopasowane do stylistyki zdjęcia głównego. Znajdziemy tu też wtrącenia z wystąpień Heidy i jej limeryki, które tworzy na potęgę, jak cała zresztą jej rodzina.
Bohaterka opowiada o swojej codzienności. Mozolnej i ciężkiej pracy, o zmaganiu się z pomysłami koncernów energetycznych, których plany prowadziłyby tylko do degradacji środowiska. Swojej drodze od nieśmiałej dziewczyny do silnej i pewnej siebie kobiety niebojącej obracać się w dość brudnym politycznym światku.
Przyjęło się, że kobieta powinna być delikatna, subtelna i cicha. Powinna zajmować się domem, gotować, prać, sprzątać i być matką. Heida jest taka jaka chce być, a nie taka jaką chcieliby ją widzieć inni.
Pracuje na traktorze, zajmuje się owcami, potrafi je zręcznie i szybko strzyc, potrafi sprawdzić czy maciorka spodziewa się młodego. Radzi sobie z końmi, oprowadza wycieczki, naprawia dom, kiedy jest taka potrzeba, nawet z dachem sobie poradzi. W międzyczasie walczy z koncernem energetycznym i uprawia lokalną politykę.
Kiedy odważyła się wyjść przed szereg spotkała się oczywiście z ostracyzmem i to ze strony znanych jej osób, ludzie odwracali od niej wzrok, a mimo tego, że jest tak naprawdę bardzo wrażliwa, nadal robiła i robi to, co uważa za słuszne.
Książka jest napisana w taki sposób, że mamy wrażenie, że ta kobieta siedzi z nami przy stole, popija herbatkę i opowiada co ją dziś spotkało, co robiła i co wtedy myślała. Styl wypowiedzi przypomina mi gawędę.
Życie na Islandii oczami Heidy to prawdziwa harówka. Kobieta nie raz bywała wycieńczona, ale kocha swoją codzienność dyktowaną porami roku.
Miło mi się czytało opowieść kogoś, kto prowadzi potężną i prężnie działającą farmę, która z założenia nastawiona jest na zysk, a nadal znajduje miejsce i czas; na miłość i szacunek do zwierząt, które są jego źródłem utrzymania.
Kraina lodu i ognia jest nadal bardzo niebezpieczna nie tylko owiec, które odłączyły się od stada, ale i dla ludzi, którzy często umniejszają potędze natury.
Dowiemy się jak łatwo można stracić życie przez swoją lekkomyślność i wcale nie trzeba być przyjezdnym by popełniać błędy.
Jak mieszkańcy sobie radzą w czasie kiedy ziemia jest skuta lodem, a trzeba na przykład pochować jakieś zwierzę.
Podobało mi się również wplatanie w treść islandzkich nazw, czy staroislandzkich porzekadeł nadawało to nuty magii opisom ciężkiej codzienności.
Zazdroszczę bohaterce tej pasji i oddania, którym darzy swoje miejsce na ziemi. Poczucia celu i pragnienia realizacji misji. Brakowało mi jedynie jakichś dłuższych opisów piękna samej przyrody tej dzikiej krainy.
Mimo to znakomicie się bawiłam i sądzę, że mogłabym się odnaleźć nawet w tak ciężkiej codzienności.