Od zarania dziejów strach był nieodłącznym elementem człowieka. Choć wielu uparcie się temu sprzeciwia, uroczyście powiadając o swej nadnaturalnej odwadze, nie są w stanie przekonać innych, gdyż tylko głupcy niczego się nie lękają. To zupełnie naturalny czynnik, mogący zaatakować znienacka. Przyćmić inne emocje. Nawet powiada się, że najbardziej obawiamy się tego, czego nie znamy. Coś kompletnie obcego może budzić w nas dzikie zwierzę, przez co uciekamy z podkulonym ogonem lub – co gorsza – atakujemy. Zaczynamy odczuwać czystą nienawiść, a tylko uwolnienie gniewu może przynieść ulgę, a wtedy nikt i nic nie jest w stanie nas powstrzymać przed ruchem. Ruchem, który nie przyniesie niczego dobrego...
ŚPIJ DOKŁADNIE ODZIANY, Z TOPOREM POD PODUCHĄ, BRACIE. NIGDY NIE WIESZ, KIEDY WRÓG WTARGNIE NA NASZ TEREN.
Podróż w nieznane nie zawsze przynosi coś nieoczekiwanie pięknego, mogące zniewolić jak za pstryknięciem palcami. Oczarować na tyle, że upływający z prędkością światła czas stawał się jedynie wspomnieniem. Jednakże moja wycieczka po tym fascynującym, a zarazem skomplikowanym świecie stała się niemalże moim priorytetem. Każdą wolną chwilę spędzałam nad „Pięścią”, starając się nie obgryzać paznokci z nerwów, próbując też nie oszaleć z rozpaczy, kiedy brutalność taranowała blokady, wprowadzając chaos. Niespodziewane sojusze stawały się silniejsze, a wspólny cel dodawał każdemu wojownikowi sił. Wsparcie sprzymierzeńców owocowało w silne przyjaźnie, gdzie jeden lud był gotowy nadstawić karku za innych. A to sprawiało, że nieprzychylne im osobistości jeszcze bardziej potęgowały ataki, starając się odzyskać nad wszystkim kontrolę. A nieodpoczywająca, posiadająca różne odcienie prastara magia tylko czekała na chwile, gdy znowu zostanie wykorzystana.
Nawet nie zliczę, ilu ludzi poległo, broniąc swych przekonań. Ile krwi spłynęło kamiennymi uliczkami lub zostało wsiąknięte przez pustynny piach lub ziemię. Jak wiele walecznych dusz zostało bezpowrotnie okaleczonych nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, tracąc tych, których kochali. Obserwowałam ich zmagania, czując ciężar na sercu. Każde nowe imię sprawiało, że albo czułam bezgraniczne zaufanie lub bezwzględną nienawiść. Niekiedy autorka tak kierowała losem ich wszystkich, iż ciężko było przewidzieć, co tak właściwie się wydarzy i co mam odczuwać względem tego wszystkiego: „Radość? Smutek? Zaufanie? Podejrzliwość? Gniew? Bezsilność?”. Nieraz mnie to przytłaczało. Obciążona problemami fikcyjnych bohaterów, potrzebowałam oddechu, na co pani Bożena Walewska też była przygotowana. Wykorzystywała każdy moment, aby raczyć umysł klimatycznymi opisami różnorodnych krain. Ukazywała je naturalnie, nie napastliwie, że aż zaczynałam odczuwać braki załączonej do książki mapki, aby móc dokładniej zobaczyć, jak bardzo złożony był ten świat. Kto wie, może przy kolejnym tomie takowa się ukaże, a wtedy odczuję niemałą radość?
W całej tej gamie barw, emocji oraz charakterów, można dobitnie odczuć, że pragnienie cudzej śmierci nigdy nie znajdzie racjonalnego wyjaśnienia. Możemy kogoś nienawidzić, pragnąć, aby nigdy nie stąpał po tej samej ziemi, co my, lecz rozlew jego krwi nie przyniesie długotrwałej ulgi. Ta szybko umyka między rozłożonymi palcami, a wyrzuty sumienia zacierają się przy każdym kolejnym ataku. Traci się wtedy nie tylko czucie, ale również człowieczeństwo. Nie można tego też nazwać zezwierzęceniem, bo one również wyznaczają sobie granice. Tym samym narasta pytanie: Czy warto? Czy warto w ten sposób walczyć z tym, co nas wyprowadza z równowagi?
POMOCNA DŁOŃ? A MOŻE PRZECIĄGNIĘCIE MĘKI?
W tej książce znaleźć można wielu bohaterów, o których można śpiewać liczne pieśni, a każda z nich opowiadałaby o czymś zgoła innym. Każdy, kto pojawiał się na kartach „Pięści”, zapisywał się w historii, wnosząc wiele światła lub wprowadzając mrok. Wtarmosili na barkach kolejne skrawki przeszłości oraz teraźniejszości, formując jej nowe kształty. Jednakże nie zdołam ukryć faktu, że jedni są bardziej wyraziści od drugich. Przebijają się przez tłum, skupiając na sobie jak najwięcej uwagi. Idealnym przykładem jest Nair, książę Morovii, muśnięty pradawną magią. Skryty, nieumiejący po wielkiej tragedii odnaleźć sobie miejsca, doszkalał się w sztukach walk, wspierając innych w bitwach. Obecność bliskich wybudziła w nim schowane pod maską twardziela uczucia, jakimi ich bezgranicznie obdarzał. Kiedy wyczuwał zagrożenie, gotów był porzucić trzeźwe myślenie, byle tylko je wyeliminować. Inaczej było z potomkiem szacha, Kalą, którego los również nie oszczędził. Pozornie słaby, nieumiejący poradzić sobie z nadnaturalnym darem, choćby chciał rzucić się komuś do gardła, prędzej by się przewrócił, niżeli zadał poważny cios. Spotkanie z Nairem nie tylko sprawiło, że odnalazł w nim przyjaciela i brata. Obaj związani „muśnięciem bogów”, wzajemnie odkrywali coraz więcej możliwości, jakie im to dawało. Dlatego też, gdy wizję kolejnej bitwy lekko przyćmiła miłość, nie czułam ani krzty zniesmaczenia. No, dobra… Zakazane uczucie, jakim darzył Kala swoją wybrankę serca, raniło, przez co przemawiało przeze mnie spore współczucie, za to zaś związek Naira i jego damy… Przepraszam, ale dla mnie było ono kompletnym nieporozumieniem. Choć kobieta u jego boku dodawała mu sił i chęci do dalszej walki o wolność, to i tak czułam, że w ich przypadku potoczyło się to szybko. O wiele za szybko. Nawet wizja rychłej śmierci nie była w stanie mnie przekonać…
Największą zagadką stanowiły dla mnie dwie osoby, jednak zacznę tutaj od bajarki, Mirie. Od początku przeczuwałam, że ta wygadana, nieznosząca sprzeciwu kobieta skrywa w sobie niemały sekret, który prędzej czy później, ujawniony w najmniej spodziewanym momencie, zaważy na losach pozostałych. A, uwierzcie, chce się ją przyprzeć do muru i zrobić wiele, by ta wreszcie wypowiedziała prawdę, lecz pewna słabość sprawia, iż od razu na usta cisną się przeprosiny. Natomiast bezwzględny król Anvil Edmur III wzbudzał we mnie niemały strach, a zarazem fascynację. Potępiałam jego zachowanie, ba – pragnęłam, aby ktoś strącił go z tronu, ale nie mogła pojąć, co jeszcze nim kierowało, że stał się nieznającym granic tyranem. Otaczał go taki płomień nienawiści, przy którym ciężko było ustać. A cóż, prócz nienawiści do magii, podniecało ten ogień?
Podsumowując. Tylko strach przed rychłą śmiercią powstrzymuje mnie przed znalezieniem sposobu na to, by jakimś cudem wkręcić się do świata, jaki można odnaleźć na stronach „Pięść”. Gniew, nienawiść, czy wszechobecna śmierć to chleb powszedni tego miejsca, dlatego wrażliwe na cierpienie ludzi, nawet tych nieistniejących, osoby wyraźnie ostrzegam – wkraczacie do niego na własne ryzyko. Choć, przyznam, warto uczynić ten krok, by dowiedzieć się, jaką cenę ma lojalność oraz przyjaźń w tak trudnych czasach i co tak naprawdę znaczy nadzieja na lepsze jutro.
Nie liczyłam na wiele, a zyskałam znacznie więcej. Powieść pani Bożeny Walewskiej trzepnęła mną na tak, że przez wiele dni nie będę w stanie się od niej uwolnić!