W 1940 roku wojska niemieckie przeprowadziły ofensywę w kilku kierunkach. Nim zakończyły się walki o państwa skandynawskie, III Rzesza uderzyła na Belgię, Holandię, Luksemburg oraz Francję. Hitler przewidywał uderzenie przez pasmo Ardenów w kierunku Sedanu oraz równoczesne uderzenie na kraje Beneluksu. Trzecia grupa uderzeniowa miała pilnować linii Maginota. Do tej kampanii zmobilizowano aż 3,5 mln żołnierzy. Od południa mieli uderzyć Włosi Mussoliniego.
Francuskie dowództwo przygotowało się do obrony Linii Maginota oraz pogranicza z Belgią. Francuzów mieli wspierać: 400 tysięczny korpus brytyjski, oddziały wojska polskiego oraz 10 dywizji holenderskich, co w liczbach bezwzględnych dawało im zdecydowaną przewagę nad agresorem. Niestety, Francuzi i ich alianci nie byli przygotowani do nowoczesnej wojny - to Niemcy posiadali zdecydowaną przewagę pod względem wyposażenia technicznego oraz przewagą w wojskach pancernych i zmotoryzowanych. Francuzi byli przygotowani do prowadzenia wojny na podobnych warunkach, jakie miały miejsce podczas poprzedniego konfliktu światowego. I zapłacili za tę niefrasobliwość ogromną cenę…
10 maja 1940 roku oddziały III Rzeszy wkroczyły na terytorium Belgii i Holandii. Przez blisko cztery dni okupanci bombardowali Rotterdam. Po kilku dniach walk władze holenderskie przerażone skalą zniszczeń, 15 maja zdecydowały się poddać. Przypomnę, że już wtedy królowa i rodzina królewska zbiegli do Londynu, pozostawiając kraj na pastwę losu. 27 maja kapitulację Belgii ogłosił król Leopold III, wycofując pięćsettysięczną armię z walki. Co ogromnie pogorszyło sytuację nadal walczących wojsk francuskich. Zresztą granicę francuską armia nazistowska przekroczyła już 12 maja, forsując Mozę i kierując się na Sedan. Wojska niemieckie szybko posuwały się w kierunku kanału La Manche, gdzie doszło do tak zwanej bitwy flamandzkiej. 27 maja z plaż Dunkierki ewakuowano do Anglii wojska alianckie. 10 czerwca do wojny przyłączyły się Włochy. Wkrótce Francja musiała się poddać…
Sytuacja polityczna i charakter okupacji krajów zachodnich zależały od planów Hitlera. W krajach zachodniej Europy okupacja niemiecka miała zdecydowanie lżejszy charakter niż na wschodzie kontynentu. We Francji, Belgii i Luksemburgu ludność zachowała część przywilejów i praw obywatelskich. Za to Słowianie, Romowie i przede wszystkim Żydzi podlegali represjom. Holandia zachowała dawną strukturę i granicę, ale została uzależniona politycznie od woli dygnitarzy z Berlina. Jednak dosyć spora część ludności Holandii zdecydowała się współpracować z III Rzeszą – zarówno w tworzeniu kooperacji pomiędzy administracją nazistowską a lokalną, a także wielu mężczyzn wstępowało do niemieckiej armii, nie mówiąc już o współpracy pomiędzy Niemcami a holenderskim przemysłem. Represje spotkały również tutejszą ludność żydowską, która została pozostawiona sama sobie. Można powiedzieć, że spora część społeczeństwa ogromnie zobojętniała na cierpienie żydowskich sąsiadów. I właśnie o tym jest ta książka.
W treść zagadnienia wprowadza nas Nina Siegel, wzięta dziennikarka i autorka książek. Opowiada losy nie tylko swej rodziny – choć na marginesie głównego wątku – ale Żydów mieszkających w Holandii. Co ciekawe, zebrała opinie różnych osób, zarówno Żydów, jak i tych, którzy ich prześladowali, współpracując z nazistowskim okupantem. To daje naprawdę ogromne pole do popisu. Możemy zachować względny obiektywizm, wyrobić sobie własne zdanie, bowiem Autorka nie stara się wybielić jednych, kosztem drugich. Po prostu daje im głos, tak abyśmy sami mogli zrozumieć to, w jaki sposób ideologia hitlerowska wżarła się w tkankę, zdawałoby się tolerancyjnych, zwykłych ludzi. Choć statystyki są nieubłagane i świadczą na niekorzyść tego narodu, daleki byłbym od oceny holenderskiej postawy społecznej. Z książki dowiecie się, że nie wszystko jest takie czarno-białe. W każdym człowieku zachodzi zmiana, gdy pewne idee wcielone w czyn zaczynają wywierać silny nacisk na nasze życie… Ale nie będę tutaj zdradzał szczegółów.
Jak zawsze, książka dotycząca zagłady Żydów, nie ważne czy w Polsce, w Holandii czy w innym miejscu świata, jest niezwykle wstrząsająca. Sądzę, że ta pozycja była ogromnie potrzebna, i to nie tylko z naszej, polskiej perspektywy. Bo przecież tak mało osób czytało pamiętniki Anny Frank. A jeszcze mniej ma pojęcie o tym, co działo się w Niderlandach w czasie II wojny światowej. Książka Niny Siegel jest jak fundament, który pozwala wyjść poza nasze polskie podwórko i budować pamięć zbiorową Europejczyków. Mógłbym powiedzieć, że w jakimś stopniu to holenderska odpowiedź na „Rozmowy z katem” Kazimierza Moczarskiego.
Co mogę napisać więcej? książka warta uwagi – tak, zdecydowanie tak. Wstrząsająca – niestety tak. I to tym bardziej, że widzimy ówczesną Holandię przez pryzmat różnych punktów widzenia i siedzenia. W wyraźny sposób można odczuć obawy, nadzieje i klimat rozgrywających się dramatów. Niemniej w książce brakło mi szerszego wprowadzenia czytelnika do tego, co działo się w kraju. Same wspomnienia poprzedzone nikłym wprowadzeniem do tematu, to jednak niewiele. Polski czytelnik może nie pojąć niuansów, a i wątpię, by sięgnął po jakieś książki przybliżające historię krajów Beneluksu w czasie wspomnianego konfliktu światowego. Niemniej gorąco polecam, może kogoś ruszy serce…
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.