Czasem, choć ostatnio nieco częściej, zdarza mi się trafić na książki, które zaskakują mnie swoją treścią. Nie chodzi tutaj bynajmniej o zaskoczenie bardzo pozytywne, tylko wrażenie, że spodziewałam się po niej czegoś zupełnie innego. Tak było i w przypadku „Miasteczka Niceville”, autorstwa Carsten’a Stroud’a, które czerwcem tego roku ukazała się na półkach polskich księgarń. Po skończeniu lektury odnoszę wrażenie, że jest to zupełnie inna książka, aniżeli można przypuszczać. Zawodzi pod tym względem, jednak nie można powiedzieć o niej, że jest zła. Przeciwnie. Ma w sobie wiele ciekawych wątków, a swawolne dialogi między bohaterami nie raz bawią i rozśmieszają czytelnika.
W miasteczku Niceville ginie młody chłopiec. Nikt nie wie, gdzie się podział, bowiem kamery zarejestrowały jedynie, jak rozpływa się w powietrzu. Dosłownie. Sprawę obejmuje Nick Kavanaugh, były żołnierz, z bagażem doświadczeń. Jednak śledztwo nie daje oczekiwanych rezultatów. Mijają dni, które przygaszają nadzieję, lecz w końcu policja odnajduje chłopca, jednak ten zapada w śpiączkę i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. Po upływie roku w Niceville znika kolejna mieszkanka tego miasteczka. Zagłębiając się w historię miasta, Nick Kavanaugh odkrywa, że liczba zniknięć i porwań znacznie przewyższa przeciętną skalę. Razem ze swoją żoną, Kate, wplątują się w niesłychanie trudną sprawę, w której stoczą walkę na śmierć i życie z potężną siłą, która żyje w mieście, zwaną inaczej jako Krater…
Po opowieści grozy i akcji sięgam bardzo chętnie. Uwielbiam dreszcz emocji, jaki towarzyszy mi przy każdym rozdziale, który czytam. „Miasteczko Niceville” już po samej notce wydawcy zapowiadał się niesamowicie zajmującą lekturą. Po przeczytaniu jednak uczucia co do książki stały się mieszane, bowiem w pewien sposób rozczarowuje ona wielbiciela literatury, którym właśnie jestem. Po fabule można spodziewać się czegoś wygórowanego, opis treści zwiastuje groźne zniknięcia, które związane są z tajemną siłą mieszkającą w miasteczku. W sam raz na interesujący thriller. Autor poszedł jednak w inną stronę, skupił się na opisach obrabowania banku oraz późniejszych działaniach złodziei. Przez sporą część książki zadawałam sobie pytanie: do czego to zmierza? Co to ma wspólnego z ogólnym pomysłem na książkę? Pod koniec można dostrzec nieco związku złodziejskiej szajki z całokształtem, jednak wciąż na usta cisną się niespodziewane pytania: po co to było? Aby zwiększyć objętość książki? Sporo wątków wydaje się niepotrzebnych, bez nich fabuła wyglądałaby równie dobrze, być może nawet lepiej. Odciągało to nieco uwagę od głównego założenia, głównego wątku powieści, co lekko dezorientuje oraz miesza w głowie. Łatwo jest zgubić się w treści.
Ciężko stwierdzić, do jak bardzo nieudanych można zaliczyć realizacje pomysłu. Pan Stroud wyraźnie pogubił się w swoich planach, zamiast skupić się na jednym, głównym celu, obrał na kurs dwa różne wątki, które w pewien sposób nijak mają się do siebie. Ale mimo tego błędu, nie mogę stwierdzić, że książka może się nie podobać. Akcja powieści ma w sobie wiele rozmaitych walorów, wciąż zwalnia i pędzi, dając czytelnikowi odetchnąć przed kolejnym zaskakującym momentem. Dodatkowo plusem, i to bardzo dużym plusem, są bogate dialogi bohaterów. Wyczuwa się w nich swobodę, dzięki czemu rozmowa wydaje się spontaniczna i bardziej przyswajalna. Lekkie podejście do wysławiania się postaci dało obraz bardzo bogatej treści, często zabawnej, komicznej. I chociaż w dialogach często występują przekleństwa, to nadają one jedynie ostrzejszego charakteru, który nie razi tak po oczach, tylko dodatkowo urozmaica cały tekst.
Jeśli miałabym ocenić sam pomysł, to byłaby to wysoka ocena. Nieczęsto sam zamysł autora z miejsca przypada mi do gustu. Jednak wykonanie jest już inną sprawą. „Miasteczko Niceville” jest przyjemną i pełną ciekawych sytuacji lekturą, jednak połączenie tych dwóch wątków, przynajmniej według mnie, było rzeczą zbyteczną. Gdyby pan Stroud skupił się jedynie na opisaniu przypadku miasteczka, zaginięć jego mieszkańców oraz tych kilku dodatkowych wątków, które mają coś wspólnego ze złem, jakie tam panuje, wyszłaby lektura zupełnie uboższa w strony, ale za to z większym sensem, zrozumieniem oraz większym „stężeniem grozy”. Poza tym powieść nie jest zła, dodatkowym atutem jej jest styl autora, który lekkim piórem potrafi nakreślić swój pomysł. Czyta się ją bardzo szybko, z przyjemnością, która trwa od początku do końca czytania. Nie mam zamiaru zniechęcać do przeczytania „Miasteczka Niceville”, jednakże pozostawię wybór samym zainteresowanym, bowiem niektórych ta lektura może w pewien sposób rozczarować…