Przyznam się wam, że początkowo obawiałam się tej lektury. Jako, że jest to powieść skierowana bardziej do młodzieży, z romansem w tle, bałam się, że będzie to coś podobnego do „Alicji w krainie zombie”. A miałam przecież do tej książki całe mnóstwo zastrzeżeń. Bardzo nie chciałam więc, żeby i tutaj kostium fantastyki stał się tylko fasadą bez głębi, a świat przedstawiony i bohaterowie byli powierzchowni. Nie macie pojęcia jak się cieszę, że moje obawy okazały się płonne i że znalazłam w „Córce Upadłych” wiele ciekawych smaczków i naprawdę zaangażowałam się w tę historię.
W pierwszym tomie cyklu „Uśpiona, bo zakazana baśń” poznajemy rezolutną siedemnastoletnią Lilii, która może i chciałaby być zwykłą nastolatką, ale nigdy nią nie będzie. Wciąż nękają ją realistyczne koszmary, w których jest na przemian gwałcona i torturowana, by koniec końców umierać w męczarniach. W każdym śnie, jej własny Anioł Stróż – cóż za paradoks i fantazja – bacznie pilnuje, by nigdy nie dożyła osiemnastych urodzin. Prawie co noc w koszmarach towarzyszy jej więc, delikatnie mówiąc, niezbyt pomocny i opieszały Anioł Stróż, ale co ciekawsze za dnia, na jawie, zaczyna ją odwiedzać sam Diabeł. Elegancki, uroczy, uczynny i, jakżeby mogło być inaczej, szaleńczo przystojny. Wszystko tutaj zdaje się być postawione na głowie. Nie wyobrażacie sobie nawet jak bardzo…
Z jednej strony śledzimy losy bohaterki, która chodzi do szkoły, dorabia w bibliotece spotyka się z przyjaciółmi i uwielbia samotne spacery po lesie. Towarzyszymy jej dzielnie podczas sennych koszmarów i możemy zanurzyć się w jej przemyśleniach czytając jej bloga. Z drugiej stajemy się świadkami powstawania cywilizacji taką jaką znamy dziś i dowiadujemy się, ile w tym wszystkim, w co wierzymy, jest kłamstwa. W powieści mocno obrywa się religii i boskim manipulacjom. Sam bóg nie jest przedstawiony jako dobroduszny staruszek, lecz jako kawał wrednego, interesownego bydlaka. Skoro „ojciec niebieski” jest taki, to czy może kogoś dziwić postawa jego potępionego syna, Diabła, który odrobineczkę przypomina serialowego „Lucyfera”? Więcej nie mogę wam zdradzić, by nie odebrać wam przyjemności z zanurzania się w lekturze. Musicie więc w ten fascynujący świat wkroczyć sami. Gwarantuję, że będziecie zaskoczeni i momentami, to z czym będziecie się mierzyć, wyrwie was po prostu z butów. Wizja Karoliny Bidzińskiej jest bowiem dosyć niesamowita. I kosmiczna, czym mnie kupiła!
Aż trudno uwierzyć, że to debiut. Fabuła na dwa światy, ludzki i ponadnaturalny, jest dopracowana. Świat boga i jego anielskiej świty, a także senne koszmary Li są niezwykle przemyślane i sugestywne, a co za tym idzie: również rozdzierające. To przede wszystkim dzięki tym wątkom powieść wciąga i intryguje. Fabułę dopełniają dobrze stopniowane napięcie, systematyczne dozowane emocje i nienachalny, dobrze umotywowany element romantyczny. Jedyne do czego mogę się trochę przyczepić to miejscami brak płynności tekstu oraz kreacje przyjaciół głównej bohaterki, a szczególnie, ich dialogi i potyczki słowne. Są, jak dla mnie, zbyt idealne, celne i perfekcyjne, przez co wydawały mi się trochę manieryczne i teatralne. Możliwe jednak, że to zamierzony zabieg i nie bez powodu akurat takie a nie inne osoby są w paczce wyjątkowej Lilii, więc stąd biorą się ich niesamowite umiejętności. Poczekamy zobaczymy, mam nadzieję, że w następnych tomach poznamy ich nieco lepiej. Także z innej strony.
Muszę przyznać, że Karolina mnie zaskoczyła i zaintrygowała. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądała jej dalsza pisarska droga. Oby jak najwięcej takich debiutów!
[współpraca barterowa]