„Córka Upadłych” autorstwa Karoliny Bidzińskiej to nie tylko debiut tej autorki, ale również pierwszy tom bardzo dobrze zapowiadającej się historii. Nie mówię tego, tylko dlatego, że jestem patronką (ta opinia jest w 90% obiektywna), ale dlatego, iż jest to prawda. Nie jestem pewna, czy Wam już o tym wspominałam, ale swego czasu byłam zagorzałą fanką fantastyki, później się to niestety zmieniło (za dużo złych książek, przez które się zraziłam)... Po skończeniu tej książki zakochałam się w tym gatunku na nowo. Owszem, do sięgnięcia po tę powieść skusiła mnie przede wszystkim okładka, która jest nieziemska, jednak kiedy zaczęłam czytać, doznałam szoku, ta historia jest nie tylko nieodkładana, ale również tak dobra, że aż brak mi słów.
Poznajcie Lili, która kiedy tylko zamyka oczy do snu, miewa koszmary, w których widzi śmierć swoich poprzednich wcieleń.
Dziewczyna jest pewna, że wampiry, wilkołaki i inne bestie, których nawet nie potrafi nazwać, nie są tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni, a anioły stróże wbrew wszelkim wyobrażeniom nie zawsze dbają o bezpieczeństwo swoich podopiecznych...
To anioł Lili jest tak naprawdę tym, który z niewiadomych przyczyn raz za razem wpycha ją pod katowski topór, ilekroć ich drogi się przetną.
Dziewczyna zaczyna wątpić, że tym razem wreszcie uda jej się dożyć pełnoletności. Na domiar złego cały jej - już i tak zwariowany - świat zostaje wywrócony do góry nogami, gdy pewnego dnia na jej drodze staje...
Diabeł we własnej osobie.
W dodatku wie on o niej więcej niż sama bohaterka.
Nie jestem pewna, czy powinnam Wam to zdradzić, ale zaryzykuję - nie wiem dlaczego, ale bardzo obawiałam się sięgnąć po tę powieść. Prawdopodobnie bałam się kolejnego zawodu. Niby przed podjęciem decyzji o patronacie przeczytałam darmowy fragment tej historii, to jednak aż do momentu, w których do moich rąk nie trafiła papierowa wersja, miałam pewne obawy: czy na pewno będzie to dobra książka oraz czy będę mogła ją tylko chwalić... Zaczęłam czytać... najpierw pierwsza strona... później druga... rozdział za rozdziałem... aż doszłam do ostatniego zdania. W momencie skończenia tej pozycji w mojej głowie pojawiała się tylko jedna myśl: „ale to było dobre, chcę więcej”.
Do tej pory nie potrafię uwierzyć, że jest to debiut. Nawet nie wiecie, w jakim szoku byłam kiedy zaczęłam czytać - liczyłam na wiele niespójności oraz błędów, których niestety lub stety nie dostałam. Nie wierzę, że Karolina nie wydała nic wcześniej. „Córkę upadłych” czytało mi się bardzo dobrze. Autorka doskonale wie, jak zwrócić uwagę swojego czytelnika za pomocą samych opisów. Owszem mamy tutaj również dialogi, które są niczego sobie, to jednak dla mnie najlepsze były opisy, które zadziałały na moją wyobraźnię. Były one na tyle mroczne oraz realistyczne, że nie miałam żadnych problemów z wyobrażaniem sobie któreś z postaci, bądź też miejsca, w którym działa się fabuła.
Kolejną zaletą tej książki są bohaterowie. Czekają tutaj na Was postacie, które pokochacie już od pierwszej strony, jednak nie zabraknie też takich, które będą Was niezmierni irytować (zwłaszcza taka jednak bohaterka, której imienia nie wymienię...). Jednak każdą z tych postaci łączy jedno - świetne wykreowanie, dzięki któremu każdy czytelnik znajdzie jakąś cząstkę siebie. Moją ulubioną postacią jest bez wątpienia Lili, która zaimponowała mi swoją pracowitością. Ta dziewczyna ma niecałe osiemnaście lat, a zamiast spędzać swój wolny czas na imprezowaniu z przyjaciółmi, postanowiła pracować w bibliotece - no sami powiedzcie, nie zaimponowała Wam tą cechą? Wisienką na torcie są jednak jej przyjaciele, mama oraz siostry, to głównie te postacie odpowiadają za rozluźnienie atmosfery, która zgęszcza się z każdym kolejnym rozdziałem.
Skoro już o atmosferze mowa, pragnę pochwalić Karolinę za budowanie napięcia. Chyba nie zdziwię Was stwierdzeniem, iż moim ulubionym elementem tej książki były dręczące Lili koszmary. Może zabrzmię jak masochistka, ale uwielbiam czytać o cierpieniu innych (tak wiem, czas to leczyć). Bidzińska w doskonały sposób oddała emocje Lily. Były one tak realistyczne, że czasami czułam się jakbym to ja umierała, a nie fikcyjna postać. Sny głównej bohaterki w połączeniu z zagadką jej ciągłych śmierci nadały mrocznego klimatu całej historii, przez którą miałam ciarki. Coś czuję, że nie raz wrócę do tej historii.
Bidzińska zaimponowała mi również swoją kreatywnością - wątek diabła, czy „zmodyfikowanej” wersji Biblii, był strzałem w dziesiątkę. Do tej pory zastanawia mnie, skąd autorka czerpała inspiracje w czasie wymyślania tej historii. Jakbyście zareagowali gdyby to, co od zawsze uważane jest za dobre, tak naprawdę okazałoby się czymś złym i odwrotnie? Zaintrygowani? Jeśli tak, koniecznie sięgniecie po ten tytuł.
Czy książkę polecam? Jeśli jesteś fanem/ką fantastyki lub uwielbiasz historie, w których przez cały czas coś się dzieje, koniecznie zapisuj ten tytuł na swoją listę. Jestem pewna, że pokochacie tę historię tak samo mocno jak ja. Karolina Bidzińska przygotowała dla nas książkę, która porwie Was już po pierwszym rozdziale.