''Było mi obojętnie i bardzo pusto, tak musi być w oku cyklonu. Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu''
Tak sobie żyjemy z dnia na dzień. Pracujemy, wychowujemy dzieci, może studiujemy, a może mamy własną firmę, przyrządzamy obiady, spotykamy się z przyjaciółmi itd.itp. Wykonujemy codziennie niemal te same powtarzalne czynności i w tej codzienności naszej raczej rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę, jak kruche bywa to nasze jestestwo. Nie myślimy o tym, że wystarczy jeden maleńki pstryczek elektryczek, by nasz świat wywrócił się do góry nogami. Wystarczy, że jakaś tam synapsa w naszym mózgu zastrajkuje, bo nie będzie jej się chciało właściwie przeskoczyć między neuronami. Albo okaże się, że z którymś z naszych neuroprzekaźników jest coś nie w porządku i nagle PSTRYK ! i wszystko, co do tej pory było ważne, traci całkowicie na znaczeniu. Zauważamy, że opadł na nas jakiś dziwny szklany klosz, który całkowicie odkształca widzenie świata. Niby nic właściwie się nie stało, a nie możemy spać, jeść, obojętne nam jest czy lepimy się od brudu i czy w ogóle dziś wstaliśmy z łóżka. Próbowałam sobie wyobrazić taką sytuację ze sobą w roli głównej...
To właśnie spotkało dziewiętnastoletnią Esther Greenwood. Dziewczyna była świetną uczennicą, inteligentną i zdolną młodą kobietą. Na tyle zdolną, iż otrzymała stypendium w pierwszorzędnym college'u, oraz możliwość miesiąca pracy w Nowym Yorku w prestiżowym czasopiśmie ''Dzień Kobiety ''. Esther początkowo była zauroczona życiem w Nowym Jorku i całym szczęściem, które ją spotkało. Darmowe rauty, poznawanie ciekawych ludzi, modne ciuchy i wypady w miasto. Jednak to wszystko coraz mniej dziewczynę cieszyło. Coraz rzadziej chciało jej się w ogóle wstać z łóżka. Na początku wykręcała się przed przyjaciółkami, które wyciągały ją do miasta, bólem głowy, koniecznością napisania jakiegoś artykułu. W końcu postanowiła wrócić do domu.
W domu było z nią coraz gorzej i gorzej. Nic jej się nie chciało. Podniesienie do góry ręki (na przykład, by sięgnąć po słuchawkę dzwoniącego telefonu) graniczyło z trudnością wprost nie do pokonania. Jakby ktoś przyczepił jej do kończyn kilkutonowe obciążniki. W końcu Esther zauważyła u siebie również zmiany fizyczne. Zmienił jej się głos, a nawet charakter pisma. Czy dziewczyna z tego wyjdzie ? Czy podejmie wyzwanie, by zawalczyć o siebie, skoro nie ma siły i ochoty nawet na to, by wziąć prysznic ? Czy wpadnie bez reszty w bezdenną otchłań zniechęcenia i beznadziei ?
Przyznaję, że ta książka mnie przeraziła, tak zwyczajnie po ludzku. Nie jest to żaden czytelniczy fenomen (przynajmniej w mojej ocenie). Nie wiem też, czy rzeczywiście książka by zyskała taką sławę, gdyby autorka nie popełniła samobójstwa, jak twierdzi to jeden z opiniujących. Jest to raczej po prostu dość chaotyczny zapis popadania w depresję. Jednak wiem też, że ta pozycja mi uświadomiła, na jakich kruchych podstawach funkcjonuje nasz umysł. Dotarło do mnie, że coś takiego jak spotkało bohaterkę książki, spotkać może każdego z nas, bez wyjątku i bez specjalnych predyspozycji. Bodźców atakujących nasze zmysły, coraz więcej i nie każdy umysł potrafi sobie z nimi radzić. Zresztą, nawet jak potrafi w tej chwili, nikt nie daje nam gwarancji, że tak będzie zawsze. Bardzo, bardzo smutna to lekcja dla mnie