Przywilejem świątecznej twórczości, głównie filmów (romantycznych komedii świątecznych) i powieści jest to, że akcja rozgrywa się w bardzo krótkim czasie - kilka tygodni, bywa, że tydzień, bohaterom, którym zazwyczaj emocjonalnie coś dolega, niemal zawsze towarzyszy śnieg, a jeśli nie, to zaczyna padać w odpowiednim dla opowiadanej historii momencie. W okresie przedświątecznym powieści o tej tematyce cieszą się dużą popularnością, gdyż są miłym prezentem, ale też wprawiają czytelników w ten wyjątkowy nastrój i choć przez chwilę pozwalają uwierzyć, że święta Bożego Narodzenia to takie magiczne chwile, kiedy można rozwiązać wszelkie problemy w bardzo krótkim czasie. Nie inaczej jest w bieszczadzkiej "Wiosce małych cudów" Aleksandry Rak, do której na jeden z turnusów przyjeżdża kilka osób mających swoje większe lub mniejsze problemy, ponadto pracownicy wioski, w tym właściciele, również mają swoje troski. Wydawałoby się, że na jednym turnusie zgromadziła się prawdziwa menażeria pogubionych ludzi, dla których wioska stała się swego rodzaju kliniką, która świąteczną magią (dzwonki, pierniki, elfy, świąteczne warsztaty, lodowisko, Mikołaj itp.) doprowadziła do ich uleczenia - nie zawsze do końca, ale u prawie wszystkich z zadowalającym efektem.
Jest miło i słodko w powieści Aleksandry Rak, gdzieś tam po drodze pojawia się może zbyt wiele zdrobnień (wieszaczek, pierniczek, kożuszek), które tę słodkość podkreślają - na szczęście, w którymś momencie autorka porzuca te zdrobnienia i im dalej tym lepiej. Pojawia się więcej emocji, bohaterowie bardziej się otwierają, wreszcie wyrzucają z siebie ciążące im emocje i podejmują mniej lub bardziej odważne decyzje. Czasami z dala od miejsc, które towarzyszą nam w codziennym życiu łatwiej z dystansem spojrzeć na swoje życiowe dylematy, w powieści Aleksandry Rak takim miejscem jest tytułowa wioska. Autorka nie odkrywa niczego nowego tym, że czas świąteczny to czas pojednań, wybaczania i zrozumienia, ale nie jest to zarzutem, lecz potwierdzeniem tego, że w pewnych okolicznościach życie wydaje się mniej skomplikowane. Po to są świąteczne komedie romantyczne i powieści okołoświąteczne.
W "Wiosce małych cudów" trochę zabrakło mi Bieszczad, mocniejsze zaakcentowanie otoczenia na pewno wzmocniłoby atmosferę powieści - aż prosiło się o kilka opisów bliskich wiosce gór. Wiem, że czytanie opisów nie jest lubiane, ale same rozmowy i analiza uczuć bohaterów nie wystarcza, żeby powieść do końca mnie ujęła. Wioska, owszem, jest opisana, ale też nietrudna do wyobrażenia, bo jakże może wyglądać świąteczna wioska - podobnie do wszystkich świątecznych miejsc: czerwień, zieleń, złoto, srebro, biel, dzwonki, choinki, światełka, elfy, renifery, Mikołaj i na środku lodowisko.
Z bohaterów trójka wzbudziła we mnie najwięcej emocji: wyrazista, wykreowana na negatywną bohaterkę Amelia, Jakub - ujmujący szczerą i naturalną szlachetnością oraz Zosia, którą mimo dobrych chęci nie polubiłam, gdyż odebrałam ją jako kapryśną i nie znającą słowa nie dziewczynkę, pomimo że tak ładnie walczyła o rodzinę.
Powieść Aleksandry Rak jest miłą i sympatyczną pozycję na świąteczny czas. Okładka kusi, tytuł zwraca uwagę, ale nadmiar ozdobników w środku nieco rozprasza podczas czytania, może czasem warto zminimalizować takie zabiegi, dzięki czemu łatwiej będzie czytelnikowi skupić się na czytanym tekście?