"(...) ale wiem, że mój Fermin zwiedził kawał świata, przeżył niejedną przygodę. On mi nigdy nie opowiadał o tym, co robił, zanim mnie poznał, ale ja wiem, że miał inne kobiety i tułał się po świecie". Och, jakże zaniepokojona Bernarda, narzeczona Fermina Romero de Torres, myliła się co do swojego tajemniczego kochanka. Mimo, że w Więźniu nieba Zafon w końcu odsłania przeszłość pilnie strzeżącego swoich prywatnych spraw Fermina, jej nadal nie jest dane dowiedzieć się o nim prawdy.
Ja także się myliłam, jednak nie w stosunku do Fermina, do którego pałałam zaufaniem i sympatią, od kiedy wkroczył na karty wdzięcznych, niepokojących i uwodzicielskich historii Zafona. Pomyliłam się jednak myśląc, że biorąc do ręki Więźnia nieba, otrzymam znów powieść o znamionach gotyckości, okraszoną poetyckim językiem, którą można się rozkoszować i dzięki niej karmić swoją wyobraźnię niezwykle nakreślonymi obrazami Barcelony, nędzy i przybytku, historiami skonstruowanymi z wielkim pietyzmem i dbałością o poruszające uczucia. Zafon zostawił w szufladzie wyrafinowane i stylowe pióro, częstując twardym realizmem i swobodnym językiem, który kreuje opowieść sensacyjną, umiejscowioną w pierwszych latach II wojny światowej, m.in. w obrzydliwym i obskurnym więzieniu.
Rok 1957. Daniel Sempere wiedzie szczęśliwy, aczkolwiek biedny żywot ze swoją żoną Beą, synem Julianem, starym Sempere i nieodłącznym przyjacielem Ferminem. Księgarnia rodziny Sempere nie przynosi dużych zysków, jednak pewnego dnia gości odrażającego i niezwykłego klienta - kulawego starca bez jednej ręki, który kupuje najpiękniesze i najdroższe wydanie Hrabiego Monte Christo. Zostawia książkę na miejscu do doręczenia wskazanemu adresatowi i wychodzi. Daniel z wielkim zaskoczeniem odkrywa na stronie dedykację:
"Dla Fermina Romero de Torres, który powrócił spośród umarłych i jest w posiadaniu klucza do przyszłości.
13"
Czytelnicy Cienia wiatru pamiętają z pewnością nieoczekiwane pojawienie się w życiu młodego Daniela żebraka Fermina. Tajemniczy mężczyzna, z dużym poczuciem rubasznego humoru i darem do poetyckiego, ale także popisowego wysławiania się, celnie ripostujący, zdawałoby się - beztroski, jednak nie. Owiany enigmatyczną przeszłością, o której zawzięcie milczy, nawet jeśli pojawia się nad nim groźny cień Inspektora Fumero. Z wypiekami na twarzy sięgnęłam po Więźnia wiatru, aby w końcu zaspokoić moją ciekawość i poznać historię, jaka kryje się za tym szelmowskim uśmiechem kobieciarza i mężczyzny, który wzbrania się o mówieniu o sobie, a jednocześnie odpiera nawet najgorsze zarzuty.
Pojawienie się starca przypiera Fermina do ściany, który chcąc nie chcąc, dzieli się z Danielem swoją historią. Jak się okaże, związaną z rodziną Sempere i zagadkowymi bohaterami, których fani Zafona znają już z poprzednich powieści. Przeszłość Fermina zapuka stanowczo do drzwi Daniela i pozostawi po sobie raniące drzazgi, których Daniel nie będzie mógł sam się pozbyć. Dlatego to także opowieść o zaufaniu, przyjaźni i nieco nadwątlonej miłości, którą można uratować wspólnymi siłami.
Koleje losu Fermina w latach 40. są dramatyczne, niepozbawione ironicznego spojrzenia, śladów zwycięstw i porażek, odarcia człowieka z godności, traktowanego nie raz jak szczura, jednak czegoś mi zabrakło. Tym "czymś" była cudowna, porywająca proza, którą Zafon objawił się w Cieniu wiatru i Grze Anioła, która z pewnością poradziłaby sobie z obrazami brutalności, śmierci, nędzy, egocentrycznych drani, pogardy dla człowieka i braku skrupułów. Gdyby Zafon ponownie użył swojego wypracowanego stylu, nie oskarżałabym pisarza o schematyczność - mogłabym się przenieść z ogromną satysfakcją i niesłabnącym podnieceniem do kolejnej historii, splatającej się zawzięcie z poprzednimi. A tak pióro stało się niewyróżniające i przeciętne, a Cmentarz Zapomnianych Ksiażek wydawał mi się umieszczony w fabule na siłę, marginalnie, nie pasując idealnie do żadnego wątku. Przecież Więzień nieba to już nie ten sam nostalgiczny, literacki świat.
"Interesująca" to słabe słowo dla powieści Zafona, mizerne w porównaniu do zachwytów, jakimi darzyłam poprzednie powieści, jednakże zupełnie poprawne. I niestety wystarczające, ponieważ Zafon nie podał nam w niej nawet zamkniętego rozwiązania, jak czynił to w poprzednich powieściach, zostawiając sobie tylko boczną, nawet niewidoczną, uchyloną furtkę do kolejnej opowieści. Tutaj otworzył całe wrota, a mi nie było dane przez nie przejść z niedosytem, bo ta historia się nie skończyła. Ona się dopiero rozpocznie i mam nadzieję, że Zafon powróci w starej, sprawdzonej formie, aby mnie oczarować. Być może zaszufladkowałam tego pisarza, ale w jak najlepszych intencjach.