Choć Cichoborek nie istnieje, próżno szukać go na mapie, jak i stacji autobusowej Smęcice, to mam wrażenie, że znam tę miejscowość doskonale, a czasem bywam mieszkańcem tej wymyślonej przez Urszulę Stokłosę wsi.
Główną bohaterką tej historii myślę, że można nazwać Justynę. Dlaczego myślę, że można? Ponieważ "Cichoborek" aż pęka w szwach od istotnych dla fabuły postaci, z których każda jest niezwykle barwna i nosi w sobie wiele smutku, nawet jak nie jest go zupełnie świadoma.
Nie wiem nawet, czy to sama wioska nie jest nie tyle sceną, co głównym aktorem.
Justyna przeżyła prawdziwą traumę, stratę, po której nie wszyscy byśmy byli w stanie się podnieść.
Jak każde chmury w końcu rozwiewa wiatr, tak Justyna pragnie zmiany i na pragnieniu nie poprzestaje, ponieważ znajduje pracę właśnie w Cichoborku.
Będzie opiekunką pewnej starszej i schorowanej kobiety, z którą zamieszka. Znowu poczuje się potrzebna i nawiąże wiele nowych więzi z mieszkańcami i na życie paru z nich będzie miała znaczący wpływ.
Powieść składa się z trzynastu rozdziałów, a narracja prowadzona jest w osobie trzeciej.
Powieść Urszuli Stokłosy jest napisana w dość niespotykanej formie. Każdy z rozdziałów jest skonstruowany na kształt opowiadania o innej osobie, ale wszystkie te opowieści łączą się ze sobą, tak jak los każdego z nas splata się z losami innych ludzi.
Wioska, o której pisze autorka, to jedna z tych jakich wiele na całym świecie. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Każdy ma swój plan dnia i się go trzyma, a całe życie toczy się wokół cyklu obrzędów kościoła katolickiego. Od wesela przez chrzest do stypy.
Chociaż wszyscy się znają, to tak naprawdę nikt nic o sobie nie wie. A najbardziej widać to w zawieranych małżeństwach. Pary są sobie całkowicie obce, nie znają ani swoich potrzeb, nie mają wspólnych planów. Nikt tu z nikim szczerze nie rozmawia, za to żaden skandal nie umknie uważnemu oku ekspedientki jedynego sklepu we wiosce - Pani Jadzi.
Rodzice nic nie wiedzą o swoich dzieciach, które rodzą się jakoby z musu ich posiadania - bo co ludzie powiedzą na bezdzietne małżeństwo. Kobiety trwają w małżeństwach nacechowanych obrzydzeniem do męża, a mężowie wolą szukać płatnych uciech cielesnych niż przyznać otwarcie, że taka małżeńska relacja też im nie służy.
Jedną z bohaterek jest też niezwykle empatyczna dziewczynka, której wyjątkowości boją się wszyscy - łącznie z rodzicami.
Choć to smutna opowieść o bylejakości codzienności, o trwaniu w przyjętym schemacie, o kłamstwie powtarzanym tak często, że stało się w końcu prawdą - to czyta się ją bardzo lekko, a to za sprawą dużej dozy humoru.
Autorka serwuje nam znane przysłowia, puenty o ludzkiej niedoskonałości. Jednak nadal jest to taki śmiech przez łzy.
Cichoborek to taka stacja, na której można chwilę poczekać na przesiadkę do lepszego życia, by nie przeżyć go jak babcia, którą opiekuje się Justyna - podglądając zza firanki życie innych. Powieść przestroga, byśmy nie przyzwyczajali się do tego, co mamy, skoro marzymy o czymś zupełnie innym. Nasze życie i jego jakość jest zależne tylko od nas, a moc sprawcza leży w nas samych.
Nie jest też zupełnie tak, że powieść nie daje żadnej nadzei, bo ona jest i tkwi właśnie w terapeutycznej mocy słów, rozmowy z człowiekiem, który chce i umie słuchać.
To dość krótka powieść, jednak nie da się nie zauważyć jak została przez autorkę przemyślana nie tylko w ciekawej konstrukcji literackiej, ale w systemie powiązań relacji między ludzkich, niczym pajęcza sieć. Obojętnie gdzie wystąpi drganie, to odczuje je cały misterny system.
Wydaje się nam, że tak naprawdę wszystko wiemy, a tymczasem życie umyka, czas biegnie, a my nadal tkwimy w Cichoborku.