Każdy nałogowy czytelnik na pewno zna ten moment. Przypadkiem trafia na jakiś tytuł, który absolutnie nic nie mówi. Żadnych poleceń – zwykły splot kroków (w bibliotece czy w księgarni). A później zaczyna ona fascynować, z każdą stroną coraz bardziej. Nie można się od niej oderwać. Stronice odkrywają coraz to nowsze sekrety. Aż po ostatnich słowach już się wie: to ten tytuł, który zapamięta się na długo; to dzięki takim powieściom świat staje się lepszy; to dzięki nim ma się ochotę na dalsze poszukiwania książki idealnej.
W czasach, gdy książkę może napisać każdy - czy to Cichopek, Chodakowska, Ibisz, Rusin, czy inna gwiazd(k)a telewizyjna – o dobry tytuł naprawdę trudno. "Matka Ryżu" to zupełnie inna bajka niż celebryckie tytuły pseudo-poradnikowe. Ale to właśnie dzięki takim pozycjom wraca wiara w sens literatury współczesnej.
"Matka Ryżu" to obraz życia codziennego na Malajach na przełomie lat. Doświadczenia wielopokoleniowej rodziny. Życie i cała gama uczuć: od czasów, gdy o tożsamość narodową jest niezwykle trudno aż do lat współczesnych. Jednak wszystko podszyte prostotą - jakby czas się zatrzymał. Piękne i złe chwile prostego i barwy bogatego okresu. Opowieść, którą snuje prawie każdy członek tej ogromnej rodziny.
„Urodziłam się w 1916 roku na Cejlonie, zanim duchy chodzące po ziemi tak jak ludzie, wystraszone ostrym blaskiem elektryczności i rykiem cywilizacji, skryły się w leśnych ostępach. Zamieszkały tam w ogromnych drzewach, w chłodnym, niebieskozielonym cieniu. W głuszy, gdzie z trudem docierało słońce, ich milczącą, gniewną obecność można było wyczuć nieomal na wyciągnięcie ręki. (…) Jeśli kogoś idącego przez dżunglę przyparła naturalna potrzeba, to przed zbrukaniem ziemi musiał odmówić modlitwę i poprosić o pozwolenie, bo łatwo się obrażały. Pod pretekstem zakłócania im samotności mogły wniknąć w ciało intruza. Pójść na jego nogach.”
Opowieści te, czasem niczym bajania Szeherezady, są magiczne i niezwykle wciągające. W swojej formie nieco przypominają reportaż. A to przez relacje zdawane przez członków rodziny, ich wspomnienia. Nie tyle jest to wielopokoleniowa saga, co takaż spowiedź. Każdy bohater ma coś do powiedzenia, w związku z czym powieść jest niezwykle głęboka i ciekawa. Podążamy wraz z bohaterami, ich podejściem do życia, priorytetami, relacjami i emocjami. Autorka niezwykle prawdziwie oddaje odczucia wielu osób. Obrazuje jak bardzo rzeczywistość może się różnić z punktu widzenia pojedynczego człowieka. Jak jeden czyn, jedno zdanie może zostać zrozumiane przez drugą osobę. Jak łatwo jest zranić bliskich. Jak trudno zburzyć stawiane latami mury.
„Mama dała mi na imię Rani, bym opływała w dostatki jak królowa. Niestety, kiedy byłam malutka, na policzku usiadła mi zmierzchnica. Choć mama rozpoznała ją natychmiast i przegnała okrzykiem zgrozy, pył smutku z puchatych skrzydeł, który zdążył wniknąć mi pod skórę, był niczym urok rzucony na duszę – przechytrzył dobry los i poddał moje biedne ciało straszliwym trudom istnienia. Nawet małżeństwo – ów wymarzony świetlany raj prawdziwej miłości i wiecznej szczęśliwości – okazało się jeszcze jednym niewypałem. Wyobrażacie sobie życie w małym drewnianym domku, za którego drzwiami nocą i dniem ujadają wierzyciele? Powtórzyłam nieszczęsny los mojej matki.”
Wynikiem tego jest niezwykle emocjonalna powieść, w której kochamy i nienawidzimy wraz z bohaterami, a nasze opinie zmieniają się wraz z przeczytanymi stronami. Gdy spojrzymy na postaci oczami bliskich, nasze zdanie o nich może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Niezwykle łatwo jest żywić empatię wobec opisywanych osób, zżyć się z nimi, wejść w ich świat.
Manicka stosuje odniesienia historyczne oraz nadzwyczajnie barwne i bogate opisy. Niektórych fragmentów nie powstydziłyby się autorki szwedzkich kryminałów. Okrucieństwa Japończyków autorka opisuje niezwykle mocno, wręcz brutalnie. Przez znaczną część książki aż zionie strachem wobec tej nacji. Tak samo niesłychane są opisy malajskiego dnia codziennego, snów, obrzędów, zwyczajów i całej reszty, która składa się na tę wspaniałą pozycję.
„Trzymając się za huczącą głowę, tata próbował wielu odpowiedzi, ale żadna ich nie zadowoliła. Z pomocą gładkiego kija zaczęli wyłamywać mu palce, rozrywając skórę pomiędzy nimi. Ból był nie do zniesienia i tata zemdlał. Wylali mu na twarz kubeł zimnej wody. Gdy się ocknął, wyrwali mu paznokieć – z kawałkiem ciała. Trysnęła krew. Okrucieństwo mieli w naturze.”
"Matka Ryżu" to powieść niezwykle mądra i obrazowa. Z bohaterami niespodziewanie silnymi, ale także delikatnymi duszami, które nie radzą sobie z trudami życia i wielkimi oczekiwaniami bliskich. W gruncie rzeczy historia jest niezwykle pesymistyczna, smutna i refleksyjna. Po mijanych latach i relacjach kolejnych pokoleń widzimy, jak bardzo czasy się zmieniają. Jak mało jednocześnie różnią się emocje, jak łatwo złe słowa przekazać dalej poprzez swoje dzieci. Jak wiele lat trzeba, by dojść do jednej myśli i by zrozumieć błędy przeszłości.
„Popłakała się. Wiedziała, że zmarnowała życie jemu i sobie. Zachęcała dzieci do lekceważenia ojca, niezwracania na niego uwagi. Wyśmiewała jego potulność i niezgulstwo, uparcie robiąc z tego łagodnego człowieka intruza i głupca. Zdradziła go. Mężczyznę, który tak bardzo ją kochał. Przegrała z własną niecierpliwością i niesłychanym sprytem. Rozsądek spustoszył jej serce.”
Powieść daje niezwykły obraz kultury na przestrzeni lat, obyczajów hinduskich, ale po części także chińskich i cejlońskich. Bardzo dużo z tej pozycji dowiemy się o życiu ludzi z tego kawałka świata. Nie brakuje tu także szamanizmu. Momentami powieść czyta się jak baśń. Życzyłabym sobie więcej tak bogatych i barwnych niespodzianek czytelniczych. Naprawdę polecam.