Z Gatsby’m po raz pierwszy spotkałam się na studiach, trzy lata temu. W ramach zajęć z literatury amerykańskiej obejrzałam ekranizację tej niesamowite j powieści z Toby’m Stephens’em w tytułowej roli, oraz Paul’em Rudd’em w roli Nick’a Carraway’a. Stwierdziłam wtedy, że z całą pewnością wrócę kiedyś do tej lektury. Traf chciał, że kilka lat temu natknęłam się na tę książkę w poznańskim antykwariacie i stałam się właścicielką wydania z 1991 roku za jedyne 2 zł.
F. Scott Fitzgerald jest uważany za jednego z najwybitniejszych powojennych pisarzy amerykańskich. Jego powieści, przesiąknięte autobiograficznymi wątkami, oraz rozczarowaniem Ameryką lat 20-tych XX wieku, sprawiły, że został okrzyknięty “kronikarzem epoki jazzu”.
Ameryka za czasów prosperity, czy jak ktoś woli “roaring twenties”, nie była okresem sprzyjającym romantycznym uniesieniom, lub kierowaniem się sercem. Niestety, nie wszyscy to zrozumieli. Jay Gatsby postanowił pójść pod prąd i jako biedny chłopak zakochać się na zabój w ślicznej, bogatej dziewczynie. Młodziutka Daisy, choć również zakochana po uszy, szybko zapomniała o swoim ukochanym, gdy ten wyruszył na wojnę. Wyszła za mąż za kogoś ze swoich sfer. Co jednak wydarzyło się, gdy Jay odnalazł swoją miłość po latach? Czy pieniądz naprawdę rządzi światem, czy może prawdziwa miłość przetrwa wszystko?
Książka fantastycznie oddaje ducha epoki. Whisky w czasach prohibicji leje się strugami na uroczystych bankietach w najbogatszych domach Nowego Jorku. Mężczyźni uprawiają hazard i prowadzą romanse, o których wiedzą wszyscy, nie wyłączając małżonek, właśnie zaczynających rozumieć, że wcale nie chcą być nazywane kurami domowymi. Gdzieś między tymi rozszalałymi młodymi ludźmi, którzy zdają się doskonale wiedzieć czego chcą, a jednocześnie gubić się w odmętach ludzkich odruchów, takich jak smutek, tęsknota, czy sympatia, wyłania się postać Nick’a Carraway’a. Nick, jako narrator, opowiada niezwykłą przypowieść, o mężczyźnie, który uwierzył w amerykański sen i upadł pod jego ciężarem.
Z całą pewnością o powieści można powiedzieć, że jest dobra. Jest nawet więcej niż dobra. Porusza czytelnika do żywego, a to znaczy, że jest genialna! Bohaterowie to zgnilizna społeczna, która kopie leżącego. Jako odbiorca, czułam się w obowiązku dokonywać ciągłej oceny zachować poszczególnych postaci. Dotarło do mnie, że to co roiłam sobie na temat amerykańskiego snu niekoniecznie musi być prawdą. Fitzgerald dobitnie zaznaczył, co nie podobało mu się wśród ludzi, z którymi przyszło mu żyć, a jego niezadowolenie odbiorca czuje na własnej skórze.
Język powieści nie należy do najłatwiejszych, ale to tylko dodaje całości smaczku. Powieść przecinana jest opisami barwnych przyjęć, oraz otaczającej luksusowe posesje przyrody. Dialogów jest w sumie jak na lekarstwo. Fabuła skupia się na subiektywnej opinii Carraway’a, który przygląda się całej sytuacji z boku i referuje ją najwierniej jak potrafi.
Jeśli chodzi o minusy, to niestety wydanie z 1991 roku charakteryzuje się bardzo małą czcionką, która na szczęście chyba już wyszła z użycia. Z tej ledwo stustronicowej powieści, spokojnie można było zrobić 180 stron.
Książkę bezwzględnie polecam wszystkim miłośnikom kultury i literatury amerykańskiej. Oczywiście, nie jest ona skierowana tylko do nich. Głównym problemem poruszanym w “Wielkim Gatsby’m” jest przecież motyw miłości, który jest tak uniwersalny, iż myślę, że powieść Fitzgeralda może zaciekawić każdego.